Ruinersi. „Możemy zrobić na Mazurach i dla Mazur kawał dobrej roboty…”

W sobotę odwiedziliśmy Zabrost Wielki, skąd już tylko kilka kroków do granicy z Rosją. Powody były dwa. Spotkanie w tamtejszej stodole z profesorem Wojciechem Łukowskim oraz Mazurskimi Ruinersami, grupą osób z twórczymi pasjami, które – by tak rzec – jednoczy Ewa Bakota. Dziennikarka, współpracująca między innymi z „Vogue”. Deklarująca się obecnie jako wolny strzelec. – Jestem dziennikarką, warszawianką, która nigdy nie myślała, że z Warszawy wyjedzie.

 

Zanim jednak więcej o ruinersach, pozwolę sobie zacytować wymowną „pospotkaniową” refleksję Wojciecha Łukowskiego (a była to jednocześnie prezentacja jego książki): Co innego Dziś było dla mnie najważniejsze. Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że będę miał spotkanie autorskie w Zabroście, to nawet bym siły nie miał, aby się puknąć w głowę. Okazało się, że nie spotkanie z książką jest dla mnie dziś najważniejsze, ale spotkanie z kształtującym się środowiskiem, które łączy estetykę własnego życia, własnych biografii z estetyką Mazur. Wiem, że brzmi to nieco tajemniczo, ale fb nie pozwala, aby to rozwinąć.

Rozwińmy zatem.
Ruinersi to bardzo specyficzna, zróżnicowana i niezwykła społeczność – opowiada Ewa. – Trzeba korzystać z jej potencjału! Początkowo myślałam, że najważniejsze są budowanie siatki kontaktów i wzajemna pomoc w najróżniejszych kontekstach. Widziałam też, jak bardzo ważne były względy czysto towarzyskie – przecież większość z nas dopiero tworzyła lub tworzy swoje środowisko na Mazurach. Dziś mam przeczucie, że trzeba wykorzystać tę niezwykłą energię grupy dla działania na rzecz regionu. Są wśród nas osoby bardzo zaangażowane ekologicznie lub przyrodniczo, historycznie, artystycznie, literacko lub dziennikarsko, naukowo, a nawet sportowo. Ich pola zainteresowań są bardzo różne, ale łączy je koncentrowanie swoich aktywności wokół spraw regionu. Niektórzy są szalenie zasłużeni i od lat działają dla dobra i ochrony tutejszych zabytków, ku aktywizacji środowisk wiejskich, na polu kulturalnym. Inni specjalizują się w wąskich dziedzinach naukowych, artystycznych lub sportowych, ale, jak powiedział Wojtek Łukowski w czasie ostatniego spotkania, nie tracą przy tym kontaktu z Mazurami, niezależnie od tego, czy się tu urodzili i wychowali, czy w międzyczasie i na jak długo wyjechali, czy wybrali Mazury na swój nowy dom, jak ja.

Zabrost Wielki jest jednym z miejsc spotkań ruinersów. Przed przyjazdem wydawało się nam, że to jest najprawdziwszy koniec świata (choć tak niektórzy postrzegają Gołdap). Zaskakuje droga, po której jechaliśmy przez Lasy Skaliskie, przekraczając most na Kanale Brożajskim. To tak zwana „schetynówka”. Zatem dojazd wygodny. Przed siedliskiem wita gości transparent: „Buena Vista Zabrost Club”. Gospodarze sobotniego spotkania to naukowcy z niemałym dorobkiem. W otoczeniu ich domu zwraca uwagę dobrze zachowany sad z jabłoniami. Zachowali przedwojenną elewację swojego domu, bo:
– Ruinersów łączy jeszcze jedna, bardzo ważna sprawa – szacunek dla historii i architektury Mazur – kontynuuje Ewa. – Nie bez powodu większość z nas kupiła i ratuje stare, przedwojenne jeszcze domy. Zależy nam, by zachować tę architekturę – i szerzej, dziedzictwo Mazur i dawnych Mazurów – dla przyszłych pokoleń, a przy tym – to równie ważne! – ocalić piękno mazurskiego krajobrazu. Zależy on także od spójności architektonicznej i niezaśmiecania go budynkami, które nijak nie odnoszą się do tutejszych tradycji budowlanych. Dlatego zamiast budować nowoczesne stodoły lub domy z katalogów, ratujemy stare budynki, które niejeden budowlaniec niejednemu z nas radził wyburzyć. A jeśli budujemy domy nowe, staramy się, by jak najbardziej czerpały z lokalnych tradycji architektonicznych.

Spotykają się w różnych miejscach, również w restauracjach. Organizują rozmaite warsztaty, choćby z jogi.
– Mam kilka pomysłów, jak mogłabym się Mazurom przysłużyć, na razie działam jednak głównie organizacyjnie – dopiero tego lata skończyliśmy długi i angażujący remont domu. Uważam zresztą, że stworzenie tej społeczności to ważny krok i mój wielki sukces – jestem z tego prawdziwie dumna. Choć oczywiście nie udałoby się, gdyby nie niezwykła otwartość członków naszej grupy; to oni są jej największym zasobem i sensem. Myślę jednak, że razem – wszyscy i w podgrupach – możemy zrobić na Mazurach i dla Mazur kawał dobrej roboty…

Podczas dyskusji o książce Wojciecha Łukowskiego rozmawiano między innymi o przypadku i przygodności. I tak przypadkiem zostaliśmy „ruinersami”…

M.S.

P.S. Na październik zaplanowaliśmy w Gołdapi spotkanie z Wojciechem Łukowskim i jego najnowszą książką.

Powiązane artykuły