Polecamy: „Przeżyliśmy Syberię”

przezylismy syberie0003

przezylismy syberie0003O Syberii, zwłaszcza o zesłaniach, można pisać różnie, choćby z niechęcią do narodu reprezentującego agresora. Można też dostrzegać wszędzie ludzi z wadami i zaletami wyrażając tylko niechęć do systemu, opisując trudy wspólnego życia. Dlatego wspomnieniowa książeczka „Przeżyliśmy Syberię” autorstwa matki jednej z gołdapianek godna jest uwagi również w tym drugim aspekcie.

Autorką jest Halina Lotkowska mama gołdapianki Zofii Krynickiej urodzona w Topiłówce pod Augustowem. Książka wydana przed rokiem prywatnie w Suwałkach liczy 64 strony. Publikacja posiada jeszcze inny godny podkreślenia walor – jest pisana z literacką swadą, krótkim zdaniami i dobrą polszczyzną. Zawiera trzynaście fotografii. Na dodatek została przyzwoicie złożona i zaopatrzona w przypisy.

 

Niżej cytujemy trzy krótkie rozdziały:

 

Rewolucja Październikowa

W związku z nadchodzącą rocznicą Rewolucji Październikowej miałam nauczyć się wiersza. Wiersz mówił o czerwonej gwieździe na Kremlu, o wspaniałym opiekunie – ojcu Józefie Stalinie i o ukochanej ojczyźnie, oczywiście Związku Radzieckim. Wiersz składał się z trzech zwrotek, trochę długawych, ale był dla mnie nie do przełknięcia. Moja koleżanka Bronka miała wiersz składający się z 18 zwrotek – o lotniku – i ja go umiałam bez wkuwania na pamięć, a swego w żaden sposób nie mogłam przyswoić. Beczałam i mówiłam: „Co to mi za ojciec, to nasz wróg! Jak ja go będę wychwalać na oczach całej szkoły, to wstyd! Będą mówić, że zdradziłam Polskę” – zawodziłam. „Nie becz” – rzekła zdenerwowana mama – „nikt nie będzie ciebie posądzał o zdradę. To szatan wymyślił, żeby dać ci to gówno do nauczenia się. Przeczytaj uważnie pięć razy i odłóż to do jutra. Jutro rano powtórzysz” – poradziła mama. Siódmego listopada ze trzy furmanki podjechały pod szkołę i pojechaliśmy do Janówki. W szkole panował tłok, gwar, zamieszanie… Na scenie występowałam w czarnym fartuszku. Z kieszeni fartuszka wystawała kilkakrotnie złożona mapa. Ubrana byłam jak w zwykły roboczy dzień. Wiersz powiedziałam bez zająknięcia, ale i bez entuzjazmu. Na sali było ciemno i panowało ponure milczenie, jakby nikogo nie było. Grobowa cisza. Nagle coś mnie podkusiło. Stanęłam na baczność i zaśpiewałam ,,Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy…”. Wszyscy w sali poderwali się na nogi i odśpiewali cały hymn razem ze mną, a po odśpiewaniu zabrzmiały gromkie brawa. Tyle mi tylko pozostało w pamięci z tamtego dnia. Miałam wtedy 8 lat.

(…)

 

Koniec wojny

9 maja 1945 roku niosłam wodę gdzieś około godziny dziewiątej, gdy napotkana sąsiadka powiedziała, że na głównym placu za godzinę odbędzie się więc. Ponoć jest już koniec wojny. Powiedziałam o tym mamusi i we trójkę z siostrą i bratem pobiegliśmy szukać placu. Łatwo go znaleźliśmy, ponieważ wszyscy napotkani ludzie szli w jednym kierunku. Słońce przygrzewało. Na placu śnieg zmieszany z wodą sięgał do kolan, ale podekscytowani nie czuliśmy zimna. Pośrodku placu stała wysoka trybuna, na którą wstąpiło kilku ludzi, przeważnie w wojskowych mundurach. Ogłoszono pabiedu – zwycięstwo nad Hitlerem. „Hurra! Hurra!” – wrzeszczał tłum. Salwy armat huczały. Ludzie rzucali się sobie w ramiona i nam również udzieliła się panująca wokół atmosfera. „Koniec wojny – to znaczy powrót do Polski, do Polski!” – podskakiwaliśmy radośnie. Przecież koniec wojny równał się zawsze z powrotem. Nie mieliśmy cienia wątpliwości. Przychodziła do nas starsza pani, siwiuteńka, ponad osiemdziesięcioletnia, żeby porozmawiać z mamusią. Nazywała się pani Dylewska. Moja mama zawsze uparcie twierdziła, że jak tylko wojna się skończy, to wszyscy Polacy powrócą do kraju, ponieważ słyszała obietnicę Churchilla. Stalin przyrzekł Churchillowi, że „Poliaki wiernutsia w swoju rodinu”. Mama była dla pani Dylewskiej źródłem nadziei. Sądzę, że nie tylko dla tej pani, ale i dla siebie samej. Nie raz widziałam łzy w oczach mamy, głos zmieniony, który świadczył o tym, że była u kresu wytrzymałości, wzruszona, ale i bardzo, bardzo zmęczona.

Rok 1945 był bardzo, bardzo długi. Ożyła nadzieja, a z nią wzmogła się tęsknota za ojczyzną. Wszyscy chcieli być już w kraju. Do domu powracali ranni żołnierze. Najczęściej bez nogi albo i bez obu. W rodzinach rozgrywały się dramaty. Najczęściej łzy radości pomieszane ze łzami rozpaczy. Obserwowaliśmy, ale nie byliśmy w to włączeni. Listy od tatusia przychodziły z frontu. Pisał o swej tęsknocie za nami, o zniszczonych miastach, popalonych wsiach. Rosjanie, kiedy przekroczyli dawną granicę Polski, pisali dosłownie: „My otkryli druguju Amieriku”. Przysyłali paczki z obrabowanych sklepów, opuszczonych domów. Przysyłali je raczej oficerowie, bo nasza Łabuchina nie otrzymała żadnej, a pod koniec roku 1945 jej mąż powrócił bez nogi.

(…)

 

Podział Granic

Był wieczór. Padał drobny deszcz. Godzina gdzieś około piątej po południu. Mama ściągnęła suche pranie ze strychu do prasowania. Tatuś wpadł z podwórza i przyciszonym głosem rzekł: „Schowajcie radio. Niemcy i Rosjanie są” – i wybiegł na podwórko. Mamusia wyłączyła radio i narzuciła na nie stertę upranej i wysuszonej bielizny. Otwarły się drzwi i do mieszkania weszło czterech Niemców i dwóch Rosjan. Wśród Niemców był jeden mówiący po polsku. Poprosił mamę o posiłek. Pamiętam, że mama podała na tacy chleb, dzbanek z kawą i mlekiem, biały ser w kształcie serca, masło i miód (rodzice mieli swoją pasiekę). Pan tłumacz prosił mamę, żeby wszystkiego spróbowała, a następnie zaniosła do pokoju. Chodził za mamą krok w krok. Przyglądał się, kiedy myła ręce, kroiła chleb, kiedy nabierała miód, który stał w komorze itd. Chodził za nią jak cień. Niemcy siedzieli przy piecu – widocznie grzali się, bo na dworze było bardzo nieprzyjemnie. Cichcem wsunęłam się do pokoju. Tawariszcz pałkownik z założonymi do tyłu rękami maszerował po pokoju ogromnymi krokami, głowę miał spuszczoną, na stole leżała ogromna mapa. Nad nią pochylał się drugi Rosjanin w stopniu majora (rangi wymienił mój tata) i coś zakreślał. Niemcy siedzieli obok siebie. Szwargotali między sobą i śmiali się. Jeden z nich zauważył mnie i rzekł: „Kaman, kaman”, ale ja wycofałam się. Wyjechali od nas po dziesiątej wieczorem. Zapytałam rodziców: „Co oni robili?”. Rodzice powiedzieli, że ustalali granicę, a mamusia powiedziała, że Polskę pokrojono na dwie części jak Radziwiłł w „Potopie”. „To Polski już nie ma?”- zapytałam. „Dopóki choćby jeden Polak będzie żył i pokładał nadzieję w Bogu, Polska nie zginie. Będzie żyła w naszych sercach. Musimy się bardzo modlić, aby ją Bóg ocalił” – odpowiedziała. Tego wieczoru bardzo długo i gorąco prosiłam Pana Boga o ocalenie naszej Ojczyzny, a wraz ze mną klęczała obok mnie moja młodsza, wówczas czteroletnia, siostra Jadzia i trzyletni braciszek Edek. Wszyscy razem prosiliśmy o ratunek dla Polski.

przezylismy_syberie

przezylismy syberie0001

przezylismy syberie0002

przezylismy syberie0003

 

 

 

 

 

 


Aktualności

Powiązane artykuły

Jeden komentarz do “Polecamy: „Przeżyliśmy Syberię”

  1. Piotr Bartoszuk

    Gdy tylko przeczytałem informację na temat tej książeczki na Waszym portalu, postanowiłem przeczytać wspomnienia Pani Haliny Lotkowskiej. Po dość długim staraniu wreszcie udało mi się zdobyć książkę i od razu po pracy przysiadłem do czytania. Już po kilku stronach zostałem wciągnięty w świat widziany oczami malutkiej dziewczynki, jakże okrutny, a jednocześnie pełen mądrości życiowych, których dzisiaj ciężko szukać wśród ludzi. Jakież było moje zdziwienie, że książka jest napisana w tak prosty i przyswajalny sposób, a jednocześnie trzymający poziom literacki. Późnym wieczorem dotarłem do końca tej opowieści. Nastąpił moment refleksji i chęci napisania kilku słów o swoich wrażeniach. W pierwszej kolejności sięgnąłem po mapę , żeby zlokalizować Topiłówkę i pobliskie miejscowości. Potem palcem po mapie przebyłem całą trasę, którą bohaterowie pokonali w drodze na Syberię.
    Zaskoczył mnie fakt, że autorka pamięta tak wiele szczegółów z tamtego okresu. Zwróciłem uwagę na to, w jaki sposób Pani Halina pisze o Rosjanach, czy innych nacjach, które przyszło jej spotkać na swojej drodze. O nikim nie przeczytamy złego słowa, nie ma tu nienawiści, wręcz przeciwnie, przeświadczenie, że to nie zwykli ludzie zawinili, lecz polityka państwa totalitarnego. Opowieść jest przepełniona postawami godnymi podziwu. Mimo powszechnie panującego głodu, bohaterowie książki zachowali pokorę, godność i nie czynili niczego złego pozostałym mieszkańcom. Było to strasznie trudne, pokusa zaspokojenia głodu za wszelką cenę była ogromna. Cała historia przepełniona jest odwołaniami do wiary w Boga. Wiary, która dawała nadzieję bohaterom na przetrwanie, kierowała ich życiem i postępowaniem. Dziś nie docenia się tej mocy jaką ona daje. Drugim bodźcem do przetrwania była tęsknota za Polską, za jej niebem, powietrzem, zielenią i domem.
    Opowieść choć może niezbyt długa jest bardzo cennym materiałem dostarczającym nam współczesnym wielu informacji na temat Polaków zesłanych na Syberię. Rodzina Pani Haliny Lotkowskiej miała mnóstwo szczęścia w nieszczęściu jakie ich spotkało. Przeżyli wszyscy, a nawet powrócili z jednym dzieckiem więcej, które urodziło się już na Syberii.
    Historia ta według mnie może być pewnego rodzaju podziękowaniem autorki swoim rodzicom, w szczególności matce, której udało się przez taki długi okres utrzymać swoje dzieci przy życiu w warunkach tak ekstremalnych. Właśnie te warunki oraz rozsądne, pełne dyscypliny wychowanie zbliżyło dzieci do mamy i nauczyło je szacunku wobec rodziców i innych ludzi.
    W dzisiejszych czasach, gdzie mamy dostęp do wszystkiego czasami zapominamy jak wiele naszych rodaków cierpiało katusze, jak wielu nie wróciło do swojej ukochanej Polski, jak dużo istot na Ziemi nadal głoduje i na co dzień przeżywa na co dzień taką swoją własną Syberię. Przesłanie tej książki jest ponadczasowe.
    Zachęcam do lektury.