W najnowszym numerze renomowanego czasopisma literackiego „Twórczość” znajduje się recenzja scenicznej adaptacji prozy „Błoto”, gołdapianina Jana Jastrzębskiego. Przypomnijmy, że książka pod tym samym tytułem ukazała się w pierwszej połowie tego roku w wydawnictwie SIGNI. Spektakl nadal znajduje się w repertuarze Teatru im. A. Węgierki w Białymstoku. Niżej recenzja w całości.
Gdzie człowiek żywy, tam rodzi śmierć
«Marzec. Scena Kameralna w białostockim Teatrze im. Węgierki. Premiera „Błota” w reżyserii Martyny Łyko. Na podstawie powieści Jana Jastrzębskiego. Inscenizacja ukazuje historię skoncentrowaną na serii dotknięć, poprzez które dociera echo sytuacji książkowych. Adaptator obdarował życiem kilku z kilkudziesięciu bohaterów. Przedarł się świat niewielki, z dwóch stron ograniczony widownią, z jednej meblościanką, wyznaczającą przestrzeń sporów, marzeń i strachu. Przestrzeń ruchu aktorów, wchodzących i wychodzących, rekwizyty i akcja. Przede mną sześcioro aktorów, sześcioro bohaterów. Wszystkowidząca dyrektor szkoły w Gamajdach i jej przyboczna, czyli Wrzodakowa i Opuchlikowa. I nauczycielka trzecia, Agnieszka, wrażliwsza, ale jednak taka sama, niepewna. Jest też jeden z mieszkańców wsi – Albinos, który niby w Agnieszce się podkochuje. I drugi – Kulas. No i ten trzeci, Suchelec, nieco starszy od tamtych, protagonista chóru, wyklęty Prometeusz. Niegdysiejszy triumfator,
rodzi śmierć dziś jeden z wielu, ukarany kalectwem. Mrok sceny i historia przypominająca ograniczone do kilku postaci moralitety. Albinos szuka szczęścia w ramionach Agnieszki. Chciałby je znaleźć. Ktoś przekonany o istnieniu ideału, kolekcjoner punktów wspólnych, obrazów czystych, zdań jasnych. Goni za duchem, za absolutną wiedzą i przekonaniem, że Agnieszka potrafi zauważyć – umie wyczuć wrażliwość, bezinteresowność. Gotowy ukorzyć się, by osiągnąć cel. Co jakiś czas na scenę wchodzi dyrektor szkoły, budzi śmiech, zagłusza samotność. Chce wszystko widzieć. Jakże raźniej czuje się pośród wrażeń rekonstruowanych przez ludzi pilnych i zaufanych. Opuchlikowa, jej alter ego, odbicie. Boimy się go, a zarazem akceptujemy. Wrzodakowa i Opuchlikowa, dwie strony tego samego człowieka. Wszyscy tu odwlekają decyzje. Akcję rozwija Suchelec, który umie opowiadać, więc snuje i przewiduje. Bez niego nic zdarzyć się nie może i on dobrze o tym wie. Wielki wódz, przedstawiciel starszyzny. Powtarza, że Albinos źle ulokował uczucia. A oni są młodzi, ich dialogi, obecność pełna nowych pomysłów. Wiecznie podenerwowany Kulas, który urządza zawody motorowe, żeby się rozerwać, ale chyba też trochę z tęsknoty za przeszłością. Trasa od punktu do punktu, ryzyko i chęć imponowania. Śmierć, której nie da się przewidzieć, choć wszyscy się jej spodziewają. Śmierć sączy się od początku. W dialogach i sytuacjach. I chyba najmniej jej w tym tragicznym wypadku na szosie, w zdarzeniu, które rozwija się w rytmie szarpanej struny. Ta oczywista śmierć na scenie, to tylko konsekwencja śmierci wiszącej w powietrzu. Śmiertelnym meblem jest stół, śmiertelnym meblem jest regał, deski sceny, schody widowni, krzesła – wszystko to śmiertelne symbole, z jawy i snu. Gdzie człowiek żywy, tam rodzi śmierć. Agnieszka odchodzi z przekonaniem, ale bez wyraźnego celu. Jej udział ma zadać kłam przewidywaniom. Nie potrafi budować trwałej relacji, dlatego wybiera. Odchodzi również Albinos, ale w inną stronę. Przeżył morderczy wyścig, więc i jemu przysługuje wybór. Hamletyzował,
był księciem, a teraz triumfuje jako inicjator dalszych ciągów. I ten dalszy ciąg nastąpi. Bo Albinos odchodzi, by umrzeć. Inną drogą: Rozpoczyna życie nowe, więc umrze. Nic się nie zmieniło, choć zmieniło się wszystko. Rzecz o poszukiwaniu śmierci. Nawet gdyby kryła się za najczystszym uczuciem. Nawet gdyby nie miała szans na zaistnienie – bo miłość jest tu i teraz. Ona krąży i wraca. Zmusza do donkiszoterii, każe budować zamki na piasku, zatracać się w tworzeniu urojeń. Oto bohaterowie „Błota”, oto ich dążenia i bolączki. Przesłonięte myślą o rozpadzie – rozpadzie świata uczuć i tęsknot, bez których nie byłaby możliwa jakakolwiek aktywność. Nad tymi tęsknotami unoszą się czarne bociany – symbol przeznaczenia, złowieszczych zawołań, zbiegów okoliczności, wynikających z siebie zdarzeń. Ktoś znalazł bocianie pióro, kto inny je oddał. Toczy się koło, tworzą się losy. I kulminacja, powrót do punktu wyjścia, powrót wieczny, nieśmiertelna idea. Taką historię usłyszałem tego wieczoru. Taka historia znów się wydarzy.»
„Gdzie człowiek żywy, tam rodzi śmierć”
Jakub Beczek
Twórczość nr 11/11-19
26-11-2019
Fot. Bartłomiej Warzecha