Zanim ukazał się „Kod Leonarda da Vinci” urodzony w 1964 roku Dan Brown miał już za sobą trzy inne książki – „Zwodniczy punkt” (2001), „Anioły i demony” (2000) oraz „Cyfrową twierdzę” (1998). My natomiast mieliśmy już za sobą „Imię róży” Umberto Eco oraz kilka filmów o przygodach Indiany Jonesa. Zatem twórczość literacka lub filmowa z elementami tajemniej symboliki, ezoteryki oraz teorii spiskowych rozwijała się już w najlepsze. Na dodatek co i raz pojawiają się w książkach lub filmach symbole w rodzaju Świętego Graala.
Toteż wydawałoby się, że w swoich powieściach Brown Ameryki nie odkrył, jeśli idzie o tę tematykę i podobne klimaty. Mimo to, zwłaszcza w „Kodzie Leonarda da Vinci”, amerykański pisarz pokazał, że ta dziedzina literatury może się świetnie rozwijać, jeśli tylko nada się jej odpowiednią (inną, osobną) formę i jeśli zacznie się umiejętnie łączyć precyzyjnie opracowaną zagadkę z niemniej precyzyjnym opisem scenerii oraz atmosfery tajemnicy.
Na dodatek autor „Zaginionego symbolu” zastosował jeszcze jeden skuteczny zabieg, by nie zniechęcić czytelnika „poważną” objętością powieści. Przez tę prozę czytelnik przechodzi po licznych stopniach niezwykle krótkich rozdziałów pozbawionych nadmiaru psychologizowania. I wreszcie najważniejsze… W „Kodzie Leonarda da Vinci” autor zaryzykował prowokację, uderzającą nawet w uczucie religijne niektórych chrześcijan. Co mu zresztą się opłaciło, bowiem dzięki temu książka zaczęła sprzedawać się w kilkusettysięcznych, a nawet milionowych, nakładach i w kilkudziesięciu językach.
Natomiast by rozpętała się burza wystarczył właściwie tylko jeden „niuanas” – poddanie w wątpliwość (w „Kodzie Leonarda da Vinci”) płci jednej z osób siedzących po prawej stronie Chrystusa na fresku Leonarda „Ostatnia wieczerza” i zasugerowanie, że Jezus miał… żonę.
Motywy związane z historią chrześcijaństwa i jego symboliką stały się głównym źródłem literackiej inspiracji Dana Browna. Sprawdzonym zabiegiem jest wykorzystywanie do rozwiązania większości zagadek tego samego bohatera, czyli Roberta Langdona, profesora Uniwersytetu Harvarda i specjalisty od ikonografii. Jednakowoż mimo wykorzystania wielu podobnych motywów można bez ryzyka polecić ostatnią, wydaną u nas, książkę Browna – „Początek”.
Tym razem zaczyna się od zamieszania, który wprowadzi były student i jednocześnie miliarder Kirsch zamierzający ujawnić informację mającą być jego zdaniem kluczem do zagadki ludzkiego bytu. Ta książka rozpoczyna się trochę według filozofii Hitchcocka – od „trzęsienia ziemi” i powinna spełnić wymagania miłośników gatunku.