W ramach realizacji projektu „Działaj Lokalnie 2015” w świetlicy wiejskiej w Kozakach odbyły się kolejne dwa warsztaty – warsztat wikliniarski i warsztat wykonywania figur z siana. Poprowadzili je członkowie Stowarzyszenia z Lis.
Na początku odbył się pokaz wyplatania wikliny oraz warsztaty wikliniarskie dla uczestników projektu. Podczas zajęć była możliwość zapoznania się z historią rzemiosła, zobaczyć narzędzia oraz dowiedzieć się co jest potrzebny do wyplatania. Pod okiem prowadzącego chętni mieli wyjątkową okazję, by spróbować swych umiejętności.
Z zapałem i pasją kilkoro uczestników samodzielnie zrobiło podstawki i koszyki nowo poznaną techniką. Na początku warsztatu z sianka było mnóstwo bałaganu związanego z pleceniem, ale z każdą godziną z chaosu zaczynały pojawiać się postacie, figurki, zwierzątka. Warsztaty cieszył się dużym zainteresowaniem. Efekty prac ludzi zaangażowanych w ten projekt będzie można zobaczyć w grudniu podczas podsumowania projektu.
Janina Pietrewicz
Projekt dofinansowano ze środków Programu „Działaj Lokalnie IX” Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, Stowarzyszenia Gołdapski Fundusz Lokalny, Gminy Gołdap i Fundacji Wspierania Przedsiębiorczości Regionalnej w Gołdapi realizowanego przez Akademię Rozwoju Filantropii w Polsce i Stowarzyszenie Gołdapski Fundusz Lokalny.
O to właśnie chodzi w świetlicach. Myślę, że to dobry przykład i tak powinny działać inne . Najgorzej niestety jest u nas w Grabowie. Pani prowadząca naszą świetlicę nie robi nic aby coś się tu działo. Czy to dlatego, że ledwie nadąża z jednej pracy do drugiej? Nie łapie się pięciu srok za ogon bo nie złapie się żadnej.
A może ta pani po prostu nie potrafi prowadzić świetlicy? Niestety tak to wygląda. Może niech się spełnia w jednaj z pozostałych licznych funkcji?
Ciekawe po co jest świetlica w Skoczach a o tego stoi obok wiata rekreacyjna. Zbędny wydatek pieniędzy a przy obecnych władzach i tak nic nie będzie się działo.
No co do świetlicy w Grabowie to porażka. Świetlicowa nadaje się co najwyżej do sprżątania, ale też nie bardzo bo tam trochę syfi. Żadnego przygotowania, zero wiedzy i umiejętności.
W opozycji do tego państwowego „tłoczenia” kultury, jest oczywiście „ssanie”. Jest to realizacja i zaspokojenie własnych kulturalnych potrzeb za swoje własne pieniądze (przy – praktycznie rzecz przedstawiając – odpowiednim zrzeszaniu się). Dam przykład maleńkiej miejscowości (doskonale mi znany, gdyż sie z niej wywodzę), ale gminnej i parafialnej. Otóż przed wojną (w sytuacji braku skażenia trądem komunistycznym) wybudowano i uruchomiono tam dwa ośrodki teatralne (tylko sumptem społeczności) ze scenami, kulisami, zapleczem – organizatorem jednego była parafia, drugiego straż pożarna – subwencji państwowych – zero. Teatry działały na zasadzie goszczenia zawodowych trup teatralnych i własnych przedstawień amatorskich; odbywały się tam także okolicznościowe bale. Ciekawostka polega na tym, iż po przerwie wojennej – siłą rozpędu funkcjonowało to kilka lat nadal; doszły jeszcze spektakle filmowe odbywane w tych salach. Nie było kierowników, ani urzędników na etatach, nie było żadnych dotacji. Ośrodki utrzymywały się z biletów. Społeczeństwo organizowało się samo, szczególnie młodzież, wszyscy dbali o swoje okupione własną pracą dobro; takie były potrzeby na percepcję kultury.
Kultura skończyła się błyskawicznie, kedy jeden z tych ośrodków – piękny, nazywany przez miejscowych „belwederem” – przejęło państwo; praktycznie – gmina i urzadziła w nim wspomniany „dom kultury” z klubokawiarnią. Były na to, a jakże, gminne pieniądze, panie swietliczanki próbowały organizować odgórnie wymyślone jakieś „kółka” zainteresowań. Nic z tego wszystkiego nie wyszło, poza ogólną dewastacją
Oczywiście „przedwojenny” model nie może być dzisiaj reaktywowany z uwagi na techniczny postęp, który zwiększył niesamowicie mobilność ludzi, który sprawił, że dostęp do dóbr kulturalnych jest o wiele łatwiejszy; każdy może w dowolnej chwili ten dostęp zrealizować. Konkluzja jest inna – przestańmy ludziom coś wciskać na siłę, to się nie sprawdza, choćby zamiary były piękne; doświadczenie uczy, że nie ceni się tego, co otrzymuje się za darmo. Ponadto rzeczywiste potrzeby na absorpcję kultury (w tym sportu) – pojawiają się wówczas, gdy zaspokojone są na dostatecznym poziomie podstawowe życiowe potrzeby. Zatem – ściągamy podatki, by potem odgórnie realizować cele – wg naszego widzi mi się – potrzebne dla ludzi (marnotrawiąc przy tym 90 % środków). Gdyby te pieniądze zostały u ludzi – wówczas byłyby wykorzystane w 100 procentach – to tak w uproszczeniu. Niech sobie społeczność lokalna, czy zrzeszona np. w klubach sportowych buduje orliki czy stadiony. Piłkę nożną uprawia znikomy procent społeczeństwa (powiedzmy po trzydziestce, czy czterdziestce), a np. narciarstwo, czy górskie wędrówki coraz więcej – to już kilkanaście procent społeczeństwa i to do późnej starości.
Nade wszystko – etatystyczne zajmowanie się sportem, to własnie komunizm, to nie ma nic wspólnego z liberalizmem gospodarczym, będącym na sztandarach uprzedniej ekipy. Jeszcze jedno – jest dość cienka granica między odpowiedzialnością polityczną, a odpowiedzialnością bez przymiotnikową za zmarnowane publiczne pieniądze – proszę to zważyć.
Obecnie budowa „świetlików” na wsiach, to obraza dla ludzi tam zamieszkałych, to potraktowanie ich jako kulturalnie (umysłowo) niedorozwiniętych, którzy nie radzą sobie we współczesnym świecie. Dzisiaj nie istnieje pojecie nadmiernej odległości od ośrodków kulturalnych. Ogromny procent wykładowców akademickich zamieszkuje na wsi, na dalekich suburbiach – kilkanaście, lub kilkadziesiąt km. odległych od miejsc pracy. Proszę to też zważyć.
Nie uważasz więc Januszu, że pójściem mniej więcej w tym kierunku jest przekazywanie świetlic pod skrzydła samych społeczności? Tak jak np. w Galwieciach?
Oczywiście, są takie miejsca, gdzie stowarzyszenia animują życie kulturalne i społeczne, gdzie swoją działalność prowadzą Koła Gospodyń Wiejskich, gdzie działają lokalni młodzi społecznicy – tam wiele się dzieje, życie buzuje. Ale w bardzo wielu przypadkach te wiejskie świetlice służą jako przestrzenie czysto komercyjne: miejsca wynajmowane na chrzciny, komunie, wesela. A program publiczny, otwarty dla wszystkich mieszkańców, jest albo szalenie okrojony, albo w ogóle nie istnieje: świetlica stoi zamknięta i nawet nie wiadomo, kto ma do niej klucz. Kłopot w tym, że te budynki stoją, wizualnie nieźle się prezentują, ale brakuje bardzo ważnego ogniwa – pomysłów na ich funkcjonowanie.
Otóż to, chodzi o skok na kasę. Ten znany od dawna proceder się zintensyfikował w ostatnich latach wraz z masowym napływem funduszy europejskich po przystąpieniu Polski do UE.
Tradycyjna już, bo wykształcona w czasach komuny, innowacyjność Polaków sprawiła, że wypracowano przeliczne sposoby na ssanie kasy, które balansują na krawędzi legalności zgodnie z popularną w Polsce zasadą, że coś jest dopuszczalne „bo prawo tego nie zabrania”.
I tak na przykład prawo nie zabrania powoływania przez gminy spółek z podmiotem prywatnym na zasadach prawa handlowego. Gmina Gołdap ma takich funkcjonujących spółek kilka. Najczęściej w tych spółkach 100% wkład daje gmina, a strona prywatna dostarcza wysoko wykwalifikowanych „specjalistów” z kręgu władzy i rodziny.
Spółki te oczywiście nie są w żadnym przypadku wykonawcą projektów czy realizowanych inwestycji, one tylko wszystko nadzorują i koordynują, to znaczy zlecają wykonanie projektu i wyłaniają wykonawcę w ramach przetargu. Jednym słowem zajmują się tym, czym z urzędu powinien zajmować się istniejący, odpowiedni wydział w Urzędzie Miejskim, które zresztą nadal funkcjonują w najlepsze.
Nietrudno chyba sobie wyobrazić niebagatelny wzrost sumy kosztów wszelkich inwestycji miejskich jaki generuje ten system spółek. Już przy ich powoływaniu jednym z czołowych argumentów za tworzeniem takich spółek było twierdzenie, że będą tam chętnie pracować najlepsi „specjaliści”, którym urząd miejski nie może zaoferować odpowiednio wysokiej płacy ze względu na ograniczenia.
Ponadto pojawiają się ostatnio pierwsze jeszcze nieśmiało ujawniane przykłady demonstrujące jak ten system spółek jest wykorzystywany do finansowania partii politycznych, a konkretnie jednej partii politycznej zwanej Platformą Obywatelską. Okazuje się, że zdecydowana większość datków zasilających kasę PO pochodzi właśnie od pracowników gminnych spółek prawa handlowego, którzy część swoich nieprzeciętnie wysokich zarobków 😉
I tak to się kręci, jak sądzę nie tylko w Gołdapi ale w skali całego kraju. Warto byłoby zebrać przykłady funkcjonowanie tego „systemu” ;-).
Pozdrawiam