Niżej zamieszczamy wspomnienie Marka Mirosa, które napisał 6 lat temu na zamówienie „Kuriera Gołdapskiego” w związku z katastrofą pod Smoleńskiem.
Jesteśmy Jego dłużnikami
Powierzono mi wyjątkowo trudne zadanie. Redakcja Kuriera Gołdapskiego zwróciła się do mnie o artykuł, w którym mam podzielić się wspomnieniem o znanych mi osobistościach, które zginęły w tragicznej katastrofie pod Smoleńskiem.
Zadanie podwójnie trudne, bo dostałem na nie kilka godzin czasu, mając zaplanowane wykonanie kilku innych czynności. Ale to problem do pokonania, tym bardziej, że nie mam specjalnych trudności w komunikowaniu się z ludźmi zarówno w formie ustnej jak pisemnej. To problem czysto techniczny, czasowy powiedziałbym. Natomiast znalezienie formy, w tej określonej sytuacji, bardzo delikatnej jest czymś niełatwym. Jak bez zbędnego patosu, wtedy gdy milczenie, zaduma, refleksja jest o wiele bardziej potrzebna niż słowa, komentarze, przekazać uczucia i myśli związane z ludźmi, z którymi jeszcze niedawno się spotykaliśmy, a którzy przeszli już na inną stronę światła. Jak przekazać wspomnienia o ludziach, których ciągle traktujemy jako nadal wśród nas obecnych.
To jeszcze za wcześnie, jeszcze nie do końca zdajemy sobie sprawę, że odeszli. Odeszli pełniąc służbę, pełniąc wartę pamięci o naszej historii, trwając na posterunku wiary, że prawda, o którą siedemdziesiąt lat zabiegamy, dotrze wreszcie do świata, który nie chciał jej znać.
Ta ofiara, którą ponieśli, narzuca temu wygodnemu, pędzącemu światu prawdę o Katyniu. Tragedia pod Smoleńskiem wymusza pytanie świata. Po co? Po co, dlaczego tam lecieli? Świat mówi o Katyniu z 10 kwietnia 2010 i siłą rzeczy o Katyniu 1940. Zakłamanie i obłudna wygoda zostały dzięki tej ofierze zmiecione. Czy wymagało to aż takiej ofiary!!!!!!!!!!
Zwracam się tu nie do Rosjan, Europy czy krajów tzw wolnego świata. Każdy ma swoje interesy i prawda o Katyniu po prostu uwierała. Zwracam się do tych Polaków, którzy przez kilkadziesiąt lat, pełniąc różne funkcje, od najwyższych do powiatowych włącznie, z różnych względów przyłączali się do grona kłamców. Jestem w stanie zrozumieć strach przed NKWD czy UB, gdzie za mniejsze rzeczy ludzie ginęli bez wieści. Ale to były lata czterdzieste i pięćdziesiąte. Strach o życie można zrozumieć. Ale czy za judaszowy wyjazd na wczasy do Bułgarii, talon na malucha, czy przydział kiepskiej jakości glazury, warto było się szmacić i w wiernopoddańczym zapamiętaniu powielać kłamstwa o Katyniu i innych miejscach kaźni polskiej elity?
To dlatego trzeba było lecieć do Katynia, by odkłamywać to, co towarzysz Szmaciak usłużnie powtarzał za centralą. Trwa wielka dyskusja o przyczynach tragedii, pytania, czy musiała się zdarzyć. Gdyby prawda o Katyniu nie wymagała walki, determinacji, uporu, ten lot nie musiałby się odbyć. Towarzysz Szmaciak czuje się niewinny. Chciał po prostu żyć trochę wygodniej. Prawdę za niego wywalczyli inni. Ale jakim kosztem!!!
Redakcja zamawiając u mnie tekst i ja sam nie przypuszczałem, że pióro poniesie mnie w tę stronę.
Kończmy zatem ten wątek.
Nie potrafię o tragicznie zmarłych pisać wielkimi zgłoskami. To za wcześnie. Dlatego garść wspomnień o tym jakimi ze mną pozostaną.
Lech Kaczyński. Prezydent mojego Państwa. Miałem z Nim okoliczność chyba ośmiokrotnie, nie licząc wielkich kongresów, zjazdów czy dużych spotkań samorządowych. Nie głosowałem na Niego. Ale Go szanowałem. Za drogę życiową i za rzeczywiste ciepło, poczucie humoru. Ostatnich kilka spotkań to m.in:
Kameralne drugie śniadanie samorządowców EGO w Giżach koło Olecka, latem 2009 roku. Podszedłem do Pana Prezydenta, a stojący z Nim Aleksander Szczygło z właściwym sobie poczuciem humoru i pewną zadziorną filuternością mnie przedstawił. Panie Prezydencie. To Marek Miros Burmistrz Gołdapi. Kolega Tuska. Prezydent z lekkim uśmiechem odparł. Panie Burmistrzu, nie szkodzi, ja też byłem kolegą Tuska. Swoją drogą filut z tego Olka. Nie przeszkodziło to prezydentowi (co świadczy o Jego klasie) przypiąć mi wysokiego orderu państwowego Polonia Restituta. Później prezydent przyznał Krzyż Zasługi Przewodniczącemu Rady Miejskej Remigiuszowi Karpińskiemu. Ostatnio miałem z nim okazję rozmawiać w czasie pożegnania minister Ewy Junczyk Ziomeckiej, przed wyjazdem do Nowego Jorku. Miałem również okazję chwilę porozmawiać z Panią Marią. Później 08 03 2010 r. w Poznaniu miałem okazję odbierać różę ś.p. Franciszki Cegielskiej, którą wręczał Pan Prezydent. I ostatnie spotkanie., które nie doszło do skutku. 11 04 2010 roku w niedzielę po tragedii. Chcieliśmy wraz z Jackiem Morzym dostać się do księgi kondolencyjnej w pałacu. Na drodze stanęło nam kilka tysięcy osób, które przyszły z dokładnie takim samym zamiarem. Nie mam do nich o to żalu. Mam szacunek.
Zapaliliśmy znicz, a przedtem w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego odmówiliśmy pacierz za Olka Szczygło. Piszę Olka, bo generalnie z większością tych ludzi byliśmy na ty. Nie dlatego, że tak jest trendy, a dlatego, że zdecydowana większość z nich to ludzie o dużym poczuciu humoru, mający dystans do swych funkcji. W telewizji wyglądali niekiedy na groźnych. W rzeczywistości to ciepli ludzie. Surowo, zbyt surowo oceniani. Głównie przez tych, co wiedzą wszystko na każdy temat i mają na wszystko recepty, Tymczasem większość polityków to ludzie ciężko pracujący, a jednocześnie bardzo normalni. Bufony i ludzie uprawiający prywatę to wśród nich wyjątki. Uwierzcie mi Państwo. Spotykam się z nimi od dwudziestu lat. Zwykle są to inteligentni ludzie z poczuciem humoru. Nazywam ich ludźmi, którym, nie trzeba tłumaczyć dowcipów.
Aleksander Szczygło pomagał Gołdapi. Był u nas wielokrotnie. Myśmy byli u Niego wielokrotnie. Najbardziej utkwił mi w pamięci fakt, gdy w czasie jednej z wizyt w Gołdapi, po omówieniu spraw służbowych, poszliśmy sobie na kolację. Niektórzy ze „sprawiedliwych” zaraz się oburzą. Powiem otwartym tekstem. Wypiliśmy trochę białej jak to bywa między przyjaciółmi. Mnie zdarza się w takich okolicznościach śpiewać. Śpiewałem Okudżawę, w tym jeden z najpiękniejszych i najbardziej znanych utworów zwany modlitwą. Olek był sentymentalnie nastawiony i kazał mi trzy razy bisować Takim Go zapamiętam. I jeszcze jedno. Koniecznie chciał mnie nawrócić na PIS. Przywiózł więc działo wielkokalibrowe w postaci Antoniego Maciarewicza. Poddawali mnie obaj w czasie obiadu obróbce. Skończyło się na tym, że Gołdap zyskała nowego przyjaciela, a każdy pozostał przy swoich poglądach. Aleksandra bardzo lubiłem, bo dał się lubić. W niedzielę 11 04 w Warszawie po modlitwie za Jego duszę, zostaliśmy przyjęci przez dyrektora gabinetu ministra Szczygły Agnieszkę Wieliczko. Spotkanie wyglądało tak, że dziewczynisko się rozpłakało, przytuliło i bezradnie zapytało. Co teraz będzie. On był taki ciepły.
Pani redaktor Ania zwracając się do mnie o artykuł, sugerowała, bym napisał parę słów o tych, których znałem. Chyba nie wypełniłem kryterium „paru słów” Dlatego postaram się trochę skrócić.
Krzysztof Putra. Wicemarszałek Sejmu, sarmacki wąs, ojciec ośmiorga dzieci. Wizytował Gołdap w czasie zjazdu internowanych, spotkaliśmy się kilka razy w Białymstoku, zapamiętam Go w sposób szczególny, kiedy oprowadzał mnie po pałacu prezydenckim, który nieźle znałem. Zaprowadził mnie do kaplicy prezydenckiej. Nie mogłem mu powiedzieć, że już znam te pomieszczenia. Robił to z taką życzliwością, że gdybym się przyznał, albo Go zbył, sprawiłbym Mu przykrość. Życzliwy, dobry człowiek. Maciej Płażyński Marszałek Sejmu, przyjaciel Gołdapi. Nie należał do ludzi wylewnych. Był kilka razy w Gołdapi, myśmy z Jarkiem Słomą bywali u Niego, jeszcze wtedy, gdy był wojewodą gdańskim. Najbliższy mi ideowo. Konserwatysta, umiarkowany polityk środka, indywidualista, wierny swoim poglądom. Byłem członkiem Jego sztabu wyborczego, kiedy w czasie poprzednich wyborów do Europarlamentu, próbował stworzyć nową centrową listę. Dwa fakty szczególnie zapamiętałem. Wręczenie przez marszałka statuetki Gołdapianina Roku księdzu Smędzikowi. Nota bene Jego asystentem prasowym był wówczas Grzegorz Miecugow. I drugi fakt. Byłem z synami na krótkim urlopie w Wilkasach koło Giżycka. Telefon od Jarka Słomy. Słuchaj, jest w Gołdapi marszałek Płażyński. Dobrze byłoby byś przyjechał. Zmiąłem przekleństwo w ustach, pomyślałem sobie o Jarku parę nieparlamentarnych rzeczy, ale przyjechałem. Nie żałuję. Darzyłem marszałka ogromnym szacunkiem. Przede wszystkim za wierność poglądom. Andrzej Przewoźnik. Byłem u Niego trzy tygodnie temu. Byliśmy umówieni na Jego przyjazd po uroczystościach katyńskich. Żartowaliśmy u Niego w gabinecie, który wyglądem przypominał gabinet Jarka Słomy z okresu wiceburmistrzowania. Góra papierowych teczek i segregatorów. Jak oni się w tym znajdowali nie wiem. Ale się znajdowali. Nie przyjedzie do Gołdapi, nie obejrzy ani pomnika internowanych, ani safari. Arkadiusz (Aram) Rybicki. Legenda opozycji, przyjaciel Jarka Słomy. Uosobienie kultury, brat Sławka Rybickiego, posła z naszego okręgu. Janusz Kochanowski rzecznik praw obywatelskich, którego poznałem w kancelarii prezydenta. Surowy dosyć w kontaktach, ale czuło się od Niego uczciwość. Biskup Generał Tadeusz Płoski. Przyjął półtora miesiąca temu moje zaproszenie. Jedliśmy po rozmowach wieczorną kolację. Siedziałem obok Niego. Byliśmy w OHP. W pewnym momencie pojawiła się moja żona, która tam pracuje. Przedstawiam. Na to biskup. Przepraszam, ale ja dziś przyjechałem bez żony. A później trącił mnie po cichu, podał mi rękę pod obrusem i powiedział – jestem młodszy od Pana – proszę mi mówić Tadeusz. Ja -ależ ekscelencjo, nie uchodzi. On – jak jesteś katolik, to biskup ma nad tobą władzę. Jak mówię Tadeusz, to Tadeusz. I się śmieje. Miał być ponownie u nas w lipcu. Ekscelencjo, drogi Tadeuszu, z Twoim humorem i dystansem do siebie z taką dobrze pojętą inteligentną rubasznością, szybko rajskim winem wypijesz bruderszafta ze Świętym Piotrem. Opiekuj się tam z góry nad nami. Nad naszym piętnastym pułkiem, którego jesteś przyjacielem.
I borowiki. BOR to formacja, bez której państwo nie może funkcjonować. W Gołdapi było niemało wizyt ludzi, których chronią funkcjonariusze BOR. To praca w pełnym napięciu, stresie. Lubili przyjeżdżać do Gołdapi. Po robocie zawsze mieli godne podziękowanie. Kilku z nich poniosło ofiarę najwyższą.
Szanowna Pani Redaktor. Nie wiem, czy wywiązałem się z zadania. Chciałem tylko pokazać, że ludzie którzy dla Polski robią wielkie rzeczy, że politycy to też ludzie, a nie postaci z TV. Ludzie z zaletami i wadami. Zwykle w tym dobrym sensie nieprzeciętni. Ludzie obdarzeni poczuciem patriotyzmu, poczuciem obowiązku, a jednocześnie tak po ludzku zwykli. Chciałoby się powiedzieć żywi. Chciałoby się…
Panie Prezydencie. Jesteśmy Panu dłużni.
Jesteśmy Panu winni odzyskanie zbiorowej pamięci o Powstaniu Warszawskim, o Katyniu, o naszej historii. Dziękujemy Panu Panie Prezydencie. Za heroizm, przywiązanie do wartości i zwykłe ludzkie cechy. Nie głosowałem na Pana. Powiem więcej i szczerze. Gdyby Pan wystartował ponownie głosowałbym na Pana konkurenta. Ale szacunek na jaki Pan zasłużył jest niewątpliwy. To zaszczyt dla mnie, że miałem okazję tyle razy uczestniczyć w spotkaniach, w których był Pan główną osobą. Był Pan Prezydentem mojego kraju.
Marek Aleksander Miros