Trofiejszczyki

2016-02-03Przeglądając stronę www.rudnikov.com trafiłem na opis wydarzeń, które miały miejsce na przełomie 1944 i 1945 roku między innymi na terenie naszego miasta. Ich autor Leonid Nikołajewicz Rabiczew, oficer łącznościowiec 31 armii, wchodzącej w skład 3 Frontu Białoruskiego, w części nazwanej Szturm Gołdapi opisuje nieznane dotąd wydarzenia. Więcej szczegółów znalazłem w jego wydanej w 2010 roku w Moskwie książce „Wspomnienia oficera łącznościowca 31 armii 1941-1945”.

Poniżej przełożone fragmenty rozdziału 11. Wschodnie Prusy. „Marsz” zwycięzców Wrzesień 1944 roku – luty 1945 roku. Zaznaczam, że przekład jest amatorski, więc pewne zwroty szczególnie te, dotyczące spraw wojskowych mogą być nieco nieścisłe.

Na wstępie rozdziału autor wspomina, że po przekroczeniu granicy Prus Wschodnich jego kompania zajęła folwark Gollubien. Była to nieistniejąca już wieś Golubie, leżąca na wschód od Maciejowięt. Szosa o której wspomina się w opowiadaniu to zapewne wjazd do Gołdapi od strony Jurkiszek. Trudno określić dokładnie w jakim czasie miały miejsce opisywane wydarzenia ale prawdopodobnie było to po odbiciu Gołdapi przez wojska niemieckie w listopadzie 1944 roku.

 goldap_nov_44_018

Kilka kilometrów od granicy, a więc – od nas, leżało bogate wschodniopruskie miasto Goldap.

Poprzedniego dnia nasze dywizje okrążyły je, ale ani mieszkańców ani niemieckich żołnierzy w mieście nie było, a kiedy półki i dywizje weszły do miasto, generałowie i oficerowie zupełnie stracili nad nimi kontrolę. Piechurzy i czołgiści rozpierzchli się po mieszkaniach i sklepach.

Przez rozbite wystawy wyrzucali całą zawartość sklepów na chodniki ulic.

Tysiące par obuwia, naczynia, radioodbiorniki, serwisy stołowe, wszelkie gospodarcze i apteczne towary i produkty – wszystko pomieszane.

A z okien mieszkań wyrzucali ubrania, pościel, poduszki, pierzyny, kołdry, obrazy, gramofony i instrumenty muzyczne. Na ulicach tworzyły się barykady.

I wtedy odezwała się niemiecka artyleria i moździerze. Kilka rezerwowych niemieckich dywizji prawie błyskawicznie wyrzuciło z miasta nasze obarczone trofeami jednostki.

Ale sztab frontu już zameldował Naczelnemu głównodowodzącemu Józefowi Stalinowi o zdobyciu pierwszego niemieckiego miasta. Przyszło brać Gołdap znowu. Jednak Niemcy wybiwszy znów wojska radzieckie z miasta sami też tam nie pozostali. I miasto znów stało się terytorium neutralnym.

 

Biegniemy za szopę.

Na podwórzu dwóch żołnierzy z oddzielnej brygady obrony powietrznej opowiadają, że miasto już trzy razy przechodzi z rąk do rąk, a dzisiaj od rana znowu stało się neutralne, ale droga pod ostrzałem.

Boże mój!

Zobaczyć na własne oczy stare niemieckie miasto!

Siadam do auta ze starszym szeregowcem Starikowem – w cywilu szoferem. Prędzej, prędzej!

Pędzimy po szosie, z prawej strony i z lewej strony wybuchają pociski. Na wszelki wypadek pochylam się, ale strefa obstrzału od tyłu. A z przodu, jak na zdobycznych niemieckich kartkach pocztowych, kryte czerwoną dachówką, pośród jakichś marmurowych fontann i pomników na skrzyżowaniach, spiczaste domki z wiatrowskazami.

Zatrzymujemy się w centrum prawie pustego miasta.

Europa! Wszystko ciekawe!

goldap_nov_44_006

Drzwi wszystkich mieszkań otwarte, a na łóżkach – prawdziwe poduszki w poszewkach, kołdry w poszwach, a na kuchni, w różnokolorowych pojemnikach aromatyczne przyprawy. W składówkach – słoiki z domowej roboty przetworami, zupy i rozmaite drugie dania, w dodatku, o czym w śnie nie marzyłeś – w zakorkowanych półlitrowych słoikach (co za technologia, bez odgrzewania?) najświeższe masło śmietankowe. Domowej roboty wina i nalewki, włoskie wermuty i koniaki.

A w szafach na wieszakach nowe, różnych rozmiarów, cywilne ubrania, garnitury. Jeszcze dziesięć minut. Nie możemy powstrzymać się, stroimy się jak panny, wirujemy przed lustrami. Boże, jacy my piękni!

Ale pora!

Szybko przebieramy się, wyrzucamy z okien poduszki, kołdry, pierzyny, zegarki, zapalniczki. Świdrują mnie myśli. Przypomniałem sobie w tej chwili, kiedy kilka miesięcy wstecz przyjechałem na pięć dni do Moskwy.

Półki w sklepach puste, wszystko na kartki. Jak mama ucieszyła się z mojego dodatkowego oficerskiego przydziału – słoika kombiżeru (margaryna kuchenna) i dwóch słoików amerykańskiej świńskiej tuszonki i jeszcze z każdego obiadu, który otrzymywałem w czasie pięciodniowego urlopu, gdzieś w oficerskiej jadalni w Syromiatnikach i przynosiłem go do domu. A sąsiedzi w domu półgłodni.

Dlaczego ja tak? A temu. My, półgłodni i wymęczeni, zwyciężamy, a Niemcy przegrali wojnę, ale oni niczego nie potrzebują, syci.

O tym myślałem kiedy ze Starikowem napełnialiśmy tył ciężarówki poduszkami, pierzynami, kołdrami z zamiarem rozdania wszystkim swoim żołnierzom, żeby chociaż trzy noce pospali po ludzku. Poduszek to oni nie widzieli jedni trzy, inni całe sześć lat.

W mieście nie jesteśmy sami. Podobnie jak my, trofea zbiera kilkudziesięciu żołnierzy i oficerów z innych jednostek naszej armii, i ciężarówek różnych rodzajów od półtoratonowych do „Studebakerów” i „Willisów” – wpierw trzydzieści, potem już czterdzieści.

I nagle nad miastem pojawia się niemiecki „Focke-Wulf” – szybki i strasznie zwrotny niemiecki samolot zwiadowczy – a już dziesięć minut później niemieckie baterie zaczynają ostrzał miasta.

Gwałtownie ruszamy z miejsca. Przed nami i za nami są rozbite maszyny, a my gubimy się w nieznanych alejkach i ulicach.

Ale mam kompas, trzymamy kurs na wschód, i koniec końców, mknąc obok naszych palących się, porzuconych ciężarówek trafiamy na szosę, którą tu przyjechaliśmy. Znowu wpadamy pod obstrzał, ale nam się wiedzie, i pod wieczór dojeżdżamy do sztabu swojej kompanii.

 

Dowódcą naszej samodzielnej kompanii, zamiast kapitana Różyckiego, awansowanego w tytule i randze i odkomenderowanego w składzie kilku pododdziałów 31 armii na wschód, stanął mój przyjaciel, starszy porucznik Aleksiej Tarasow.

Przez cały rok mieliśmy wspólnego ordynansa, dzieliliśmy tę samą ziemiankę – kandydat nauk technicznych, artysta.

(…)

Nasz intendent, starszy porucznik Szczerbak, kradł żywność, umundurowanie, zamieniał przy ludności na samogon i wino i zaopatrywał kosztem żołnierzy kompanii wyższych oficerów.

Strasznie go nienawidziliśmy. Kiedy Tarasow został dowódcą kompanii, zawołał Szczerbakowa i wyłożył mu wszystkie zarzuty. Ten przestał kraść, postanowił jednak przy pierwszej sposobności zemścić się i przywrócić stare zwyczaje. Nawiasem mówiąc działo się tak nie tylko u nas.

Niczego nie podejrzewając zrobiliśmy zamach na system.

Tarasow był dowódcą, a ja na jego prośbę już dwa tygodnie kierowałem plutonem dowodzenia…

Ale wracam do opowiadania…

 Niezidentyfikowane-miejsce

Trafiamy pod obstrzał, ale mamy szczęście, pod wieczór podjeżdżamy do sztabu swojej kompanii. To duży parterowy dom. Wybiegają oficerowie, telefoniści i telefonistki. Rozdaję poduszki i kołdry. Entuzjazm! Kołdry w poszwach! Poduszki! Trzy lata spali z głową na plecaku, nakrywali się szynelami, zimą owijali się nimi. Gdy zastał wieczór w drodze – rozpalali ognisko, kładli się na śnieg naokoło ogniska, ogrzewali się nawzajem. Zima. Jeden bok zamarza, a drugi, zwrócony do ogniska, zapala się. Budzi dyżurny. Odwracasz się na drugą stronę, i wszyscy zaczyna się od nowa.

Zapraszam Tarasowa i Szczerbakowa, stawiam na stole pięć butelek wina z obcymi etykietkami. Pijemy za zwycięstwo. Rozchodzimy się, zasypiamy.

O trzeciej w nocy budzi mnie adiutant. Natychmiast do Tarasowa. Zachodzę do Tarasowa, a u niego Szczerbakow, szofer Lebiediew, szofer Pietrow, dwie dziewczyny łączniczki.

Okazuje się, że po tym, jak wieczorem rozeszliśmy się, Szczerbakow, w uzgodnieniu z Tarasowem, wysłał do opustoszałego miasta w poszukiwaniu trofeów mojego Starikowa, a z nim trzech żołnierzy i dwie telefonistki.

Jak tylko dojechali do śródmieścia, przypadkowa niemiecka mina rozerwała się obok naszej półtoratonowej ciężarówki. Odłamki przebiły trzy opony, a jednym ranił Starikowa.

Ciemna bezgwiezdna noc. Opustoszałe miasto, po którym ostrożnie przemykają się zarówno nasi jak i niemieccy zwiadowcy.

Dziewczyny przy świecie lampki, jak mogły, zabandażowały majaczącego Starikowa. Przenieśli rannego do pustego piętrowego domu naprzeciw uszkodzonej maszyny.

Dwie osoby zostały z nim, a pozostali – żołnierz i dwie telefonistki – pieszo, po godzinie błądzenia dotarli do jednego z naszych przednich oddziałów, stamtąd połączyły się ze sztabem kompanii.

Dyżurny obudził kapitana Tarasowa i starszego porucznika Szczerbakowa, a ci postanowili skierować do miasta niezwłocznie dwa samochody na ratunek, do przewozu do szpitala Starikowa, naprawy i wywozu uszkodzonej półtoratonówki.

Tarasow wezwał mnie dlatego, że tylko ja znałem jedyną drogę do rozminowywanego przejścia i przejazdu przez granicę, gdzie nasi saperzy zasypali dziesięciometrowy rów i oczyścili przejście w sześciu liniach zasieków z drutu kolczastego, obok granicznego znaku, oznaczającego wjazd do Prus Wschodnich.

Siadam w samochód obok szofera Lebiediewa. U każdego po dwa automaty i po kilka granatów Drogę rzeczywiście pamiętam. Przed miastem kilometr szosy pod ostrzałem pokonujemy z pełną szybkością.

W mieście ciemno i strasznie, raz po raz trafiamy na rozbite maszyny i trupy naszych trofiejszczików, którym poszczęściło się mniej niż mi. Z trudem, po numerze, rozpoznajemy naszą maszynę. Krzyczymy. Z domu wychodzą żołnierz i telefonistka.

Kiedy Lebiediew i Pietrow zmieniają w aucie uszkodzone koła, na wszelki wypadek zajmujemy pozycje obronne w domu. Starikow jęczy. Oprócz kół, jego samochód w zupełnym porządku. Za godzinę będzie można wyjeżdżać.

Wychodzę na ulicę, w promieniu dziesięciu metrów majaczą sylwetki kilku maszyn. Podchodzę: martwi ludzie, kabiny i silniki uszkodzone, a skrzynie ładunkowe do samej góry załadowane łupami.

Każę podprowadzić nasze puste maszyny do rozbitych i przeładować trofea.

Czas biegnie gwałtownie, zaczyna jaśnieć.

Prędzej, prędzej! I oto trzema autami ruszamy i po znajomych już ulicach wyjeżdżamy na szosę.

Z prawej strony i lewej strony od nas wybuchają pociski i moździerze ale z pełną szybkością szczęśliwie wjeżdżamy w las, następnie po znakach znajdujemy szpital polowy, a koło szóstej rano wjeżdżamy na podwórze siedziby naszego plutonu.

Idziemy spać. Kładę głowę na poduszkę – wstaję o dziesiątej.

Koło aut dwóch wartowników. Chcę zobaczyć co przywieźliśmy, ale nie dopuszczają mnie do maszyn. Znajduję Tarasowa i pytam, o co chodzi? A on odwraca się, nagle z wściekłością i lodowym głosem mówi:

– Lejtnant Rabiczew! Odmaszerować!

– No coś ty, zwariował? – mówię do swojego dobrego przyjaciela. Ale przyjaciela już nie mam. Są trofea i jest Szczerbakow.

Wstrząśnięty, nie mogę znaleźć sobie miejsca. Tego jeszcze przez całą wojnę nie było.

Piszę raport – oświadczenie z prośbą o przeniesienie mnie mnie do pracy, zamiast dowódcy plutonu dowodzenia, na dowódcę plutonu frontowego, żeby iść z dywizjami i pułkami, dalej od sztabu kompanii i armii. Nie ma przyjaźni – są łupy. Wracam do Polski. (…)

Remigiusz Karpiński

2016-02-03 (4)
Porucznik Rabiczew w folwarku Gollubien 1944 r.
2016-02-03
Luty 1945 r. Prusy Wschodnie. Porucznik Rabiczew z prawej strony.

2016-02-03 (3)


Aktualności

Powiązane artykuły

8 komentarzy do “Trofiejszczyki

  1. Cedr

    Wszystkie informacje o Gołdapi i około Gołdapi są cenne, dobrze, że są ludzie z pasją, grzebiący w różnych źródłach. Gratuluję, panie Remigiuszu.

  2. pit

    Wszystko pięknie wspomnienia , o naszej Gołdap ale zapomniał cccAp RUSKI dopisać że oni pierwsi zaatakowali POLSKĘ z jednej a szwaby z drugiej strony tylko że Adolek ich wycyckał ps. moja babcia mawiała że ruscy to najgorsi brudasy ,gwałciciele ,złodzieje i mordercy szwaby przy nich to skowronki

  3. JCE

    Brzeziński, kiedyś zapytany o przyszłość Rosji odpowiedział krotko. Dyktatura wojskowa.
    Faktycznie tylko dwie instytucje mogą rządzić tym krajem. FSB albo Armia. I nikt inny. Gdy pod koniec II wojny radziecka ofensywa wypychała Niemców z terytorium Polski żołnierze radzieccy zawitali i do domu mojej babci. Przyszło ich dwóch a moim dziadkowie ugościli ich czym mieli. Gdy Rosjanie siedzieli przy stole we dwóch i wesoło żartowali. W pewnym momencie jeden z nich wyszedł ( młodszy stopniem) w tym samym czasie drugi oficer się rozpłakał i zaczął opowiadać jaka u nich jest bieda, nędza i terror. Na koniec powiedział mojej babci – „Eh Polacy, Polacy, a myśmy czekali żebyście to wy do nas przyszli”. Rosja to nie Polska. Tam trudniej sprzeciwić się władzy.

  4. XYZ

    Panie PIT pańskie stereotypy są porażające. Co ma pan na myśli „ruscy” ? Rosjan, Rusinów czy może Armię Czerwoną w kładzie której byli też Polacy, Białorusini, Litwini, Ukraińcy, Niemcy z nad Wołgi …itd. ????????

    1. pit

      Panie XYZ napisałem cccp , a że POLACY napadli na POLSKĘ to nie wiedziałem

  5. Anonim

    Wspaniałe, żywe , emocjonalne opisy przeszłych zdarzeń. Dziękuję za możliwość zajrzenia do przeszłości, która zawsze ciekawiła. A nie było kogo o nią pytać.

  6. Anonim

    Wywiad z Leonidem Rabiczewem

    Русский ветеран: Мы насиловали и убивали немок Это война была жестокой для всех

  7. An

    Wywiad z Leonidem Rabiczewem
    https://www.youtube.com/watch?v=8b9fFFhKwAg
    Русский ветеран: Мы насиловали и убивали немок Это война была жестокой для всех