Po półtorarocznej przerwie

borussiaPo półtorarocznej przerwie ukazał się 53. numer olsztyńskiego pisma „Borussia”. W numerze między innymi teksty związane z pograniczem kulturowym, proza, poezja, dyskusja i reportaże. Wśród prezentowanych materiałów dwa autora z Gołdapi, w tym recenzja najnowszej książki gołdapianina Jana Jastrzębskiego (recenzję publikujemy w całości).

Pismem kierują – poeta Kazimierz Brakoniecki oraz Robert Traba – publicysta i wykładowca akademicki.

Najnowszą „Borussię” można kupić w empikach.

 

Mirosław SŁAPIK (recenzja z 53. numeru „Borussi”)

Czy można się tu zadomowić?

 

Szpital w literaturze ma niemal zawsze coś z antyutopii i niekoniecznie musi to być ów absurdalny, doprowadzony do skrajności, klimat z „Siedmiu pięter” Buzzatiego czy „Lotu nad kukułczym gniazdem” Keseya, bowiem już sam z siebie szpital przywodzi na myśl pułapkę i swoistą instytucję totalną, w której trudno się zadomowić, co próbujemy na co dzień oddzielić i wyprzeć ze swojej egzystencjalnej wizji. Szpital to coś, co nas nie dotyczy, dopóki sami (albo ktoś nam naprawdę bliski) nie znajdziemy się tam jako użytkownicy. I niewykluczone, że ten zapewni sobie lepszą pogodę ducha, kto potraktuje szpital jako immanentny element ludzkiego żywota – krainę, której języka warto się jednak uczyć. Bez względu na to, czy to nastąpi w wyobraźni, czy też „w praktyce”.

Chcąc nie chcąc szpitalnego języka uczył się prozaik Jan Jastrzębski tuż po wybuchu stanu wojennego i po trzydziestu kilku latach od tamtego doświadczenia ukazał się wreszcie efekt jego obserwacji uczestniczącej w postaci mikropowieści „Zaćmienie księżyca”. Podobnie jak Borges, Jan Jastrzębski skupia się wyłącznie na krótkich prozach, a to wymaga nie mniejszego mistrzostwa niż przy pisaniu dłuższych powieści. To wręcz odrębny rodzaj literackiego rzemiosła. Zaś „Zaćmienie księżyca” przyciąga od razu, bowiem pod stonowaną i jednocześnie wysmakowaną barwą języka kryje się mocne uderzenie.

Stan wojenny w tym wypadku stał się pretekstem nie tyle do refleksji o wolności politycznej, co do myślenia o wolności szeroko pojętej i tylko pozornie tu sprozaizowanej – bo metaforycznej, nie mniej ważnej, bo idzie o wolność arcyludzką, sprowadzającą się do uwolnienia od… mankamentów naszego ciała. W najgorszym wypadku w szpitalnym państwie trzeba się jakoś urządzić i jednocześnie wyrwać się stamtąd za wszelką cenę, choćby minimalizując ból lub… umierając.

Wszak bohater „Zaćmienia…” Nagoreczny (i pewnie alter ego autora) progi szpitala przekroczył z bolącym kolanem i jak na ironię książka też rodziła się w bólach, gdyż w wydawnictwie „Nowy Świat” dojrzewała chyba ponad sześć lat.

Jednakowoż proza ta nie straciła ani na wartości, ani na aktualności. Mimo pomruków generała i refleksji o komitetach kolejkowych autor na swój sposób przekazuje filozofię uniwersalną z niezmienną scenerią. Jest to świat, w którym nierzadko pierwsze kroki trzeba stawiać od początku, gdzie słucha się nowej filozofii i weryfikuje się swoją dotychczasową, gdzie pacjent pan Lucjan z dumą opowiada, że w jego nodze „coś tam wyczyniano z jego żyłami”.

Jastrzębski jest jednocześnie uczestnikiem, życzliwym obserwatorem i odkrywcą. Już w momencie otwierania drzwi z napisem „I Oddział Chirurgiczny” skonstatował, „że spośród jego rzeczy oddanych na przechowanie najwyżej wyceniono buty”.

Mimo niewielkiej objętości przez dwanaście rozdziałów „Zaćmienia księżyca” przewija się niemało postaci, zręcznie scharakteryzowanych, choćby wspomniany pan Lucjan z obciętą nogą. Wszystkie, nawet te najcięższe przypadki, autor potraktował ze specyficznym humorem, jakby próbując ocieplić to, co z definicji emanuje chłodem.

(…) Pana Feliksa, zajmującego łóżko po lewej dosięgła pięćdziesiątka tudzież kłopoty z żoładkiem i wątrobą. Razem z nim ocieplał przeciwległą ścianę pan Józek. Trapiły go podobne dolegliwości, a że uzbierał ledwie trzydziestkę z groszami, znosił je znacznie lepiej i, jak przystało na taksówkarza, co rusz kursował między salą a korytarzem. (…)

 

Próby oswajania chłodu bywają tu różne, odchodzący i przychodzący nieuchronnie przywołują myśli o ostateczności:

(…) – Ale śmierci się pan boi – zwyrokował w ciemno jeden z „panów”, jakby od dawna chował w zanadrzu ten czarci kamień i właśnie teraz zechciał go rzucić do ogródka szpitalnego gawędziarza.

A śmierci się boję – zająknął się tamten. – Żeby ktoś powiedział: „Idź pan do najcięższego więzienia o chlebie i wodzie, a nie umrzesz pan, tylko będziesz pan tam siedział”, poszedłbym tam. (…)

 

O szpitalach pisano wiele – wspomniany Buzzati zrobił z tego antyutopię, w sposób poetycki doświadczenia z tym związane spisywał Czesław Mirosław Szczepaniak, natomiast Jan Jastrzębski w swojej językowej szkatułce zrobił to jeszcze inaczej – wypuścił co prawda swojego bohatera na pozaszpitalną wolność, ale jedno z pytań postawionych czytelnikowi może brzmieć: jak sobie poradzić z nieuchronnością? – nie śmiertelną lecz szpitalną.

Bohaterowie „Zaćmienia księżyca” to osoby szczerze zauważone przez pisarza, ze swoją filozofią, osobliwymi światami i wręcz turpistycznym nierzadko wyglądem, bowiem jedną z ważnych cech pisarstwa Jana Jastrzębskiego jest empatyczność. Ale jest jeszcze przynajmniej jedna rzecz, która stanowi o sile jego prozy. Jan Jastrzębski pozwała obcować czytelnikowi z prawdziwymi perełkami językowymi. Niejako metaforycznym dowodem niech będzie to, że jego portret znalazł się wśród wizerunków 25 poetów na wystawie „Poeci z Krainy Nord” w Leśniczówce Pranie, choć autor „Błota” nie wydał ani jednego tomu poezji.

Mimo to „Zaćmienie księżyca” nie jest tak poetyckie w artystycznym wyrazie jak jego „Prozy kolejowe”. W wymowie, co jest w tym wypadku korzystne, bywa bardziej dosadne, czasem wręcz brutalne. Godną podkreślenia jest wyważona forma tej książki.

„Zaćmienie księżyca” to szósta książka Jana Jastrzębskiego, warto po nią sięgnąć nie tylko dla głębszej refleksji, ale choćby dla samego obcowania z dobrym warsztatem prozatorskim.

_______________________

Jan Jastrzębski, Zaćmienie księżyca, Warszawa 2014, 64 s.

borussia

Powiązane artykuły