Happeningi i i environmenty mają chyba tyle samo zwolenników, co przeciwników, mam tu na myśli wyłącznie grono osób obcujących ze sztuką. Jeśli idzie o pozostałych to ci po obejrzeniu czegoś takiego najczęściej pukają się w czoło.
Niewielu bowiem zakłada, że elementem sztuki może być prowokacja. Chociaż, moim zdaniem, czas tych najważniejszych i przełomowych happeningowych prowokacji w historii sztuki skończył się w latach siedemdziesiątych.
Mimo to pozytywnie zareagowałem na działanie, które miało miejsce we wtorkowy wieczór na dziedzińcu Domu Kultury. Z dwóch powodów… Pierwszy to sentyment, gdyż przypomniał mi się jeden z zimowych „Przystanków Gołdap”, kiedy to tłumy waliły nad rzekę, by przy dwudziestostopniowym mrozie zobaczyć „Mediastwór” Zbigniewa Waszkielewicza, happening polegający na podpaleniu starych telewizorów, taśm i innych rzeczy kojarzonych z mediami. Była zatem i metafora, choć niekoniecznie bardzo oryginalna.
Drugi powód – do tej pory lubię artystyczną prowokację i projekt Waldemara Greckiego to zawiera. Aczkolwiek zupełnie mnie nie interesuje, co napisał w swojej ulotce. Zawsze interpretację takich wydarzeń pozostawiam swojej intuicji, gdyż pierwsza myśl po wejściu w ów environment (po tym, jak mikroskopijne na początku obrazki z twarzą – pewnie świętego – powiększały się stopniowo, by w końcu zamienić się kilka prostokątów pikseli), była dla mnie nawiązaniem do rozmowy dwóch bohaterów „Siekierezady” Stachury – jeden z nich opowiadał jak to z kosmosu Ziemia przypomina maleńką wisienkę.
Istotnym elementem projektu Waldemara Greckiego jest klimatyczna, elektroniczna muzyka autorstwa młodego Kamila Fidlera z Olecka. Godną podkreślenia jest precyzja, z jaką przedsięwzięcie jest realizowane.
To, że Waldemar Grecki wykorzystał oblicze postaci z tzw. Całunu Turyńskiego raczej nie zaskakuje, różnie już bywało. Ale nazwanie tego oblicza „ pewnie świętym ”, w tym kraju pełnym tolerancji, to jest moim zdaniem niezła zadyma.
Z ukłonami dla Signiego Mirek