W kilku kategoriach nagradzano laureatów konkursu regionalnego „Inwestycje 25-lecia”, między innymi w kategorii wykorzystania środków unijnych i inwestycja w rozwój edukacji i kultury. W tej drugiej kategorii zwycięzcą okazała się Gołdap za inwestycję „Rewitalizacja obiektów powojskowych w Gołdapi”.
Uroczysta gala wręczenia nagród odbyła się w środę w Olsztynie. Z rąk Piotra Żuchowskiego, sekretarza stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego statuetkę odebrał burmistrz Tomasz Luto.
Wśród nagrodzonych w innych kategoriach znaleźli się m.in.: Port Lotniczy Olsztyn-Mazury, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski, Filharmonia Warmińsko-Mazurska im. Feliksa Nowowiejskiego, Zagospodarowanie plaży nad Jeziorem Krzywym w Olsztynie, i Odrestaurowanie ratusza w Morągu.
Dziękuję Markowi Mirosowi za te 25 lat.
Dziękuje za pieniądze z unii i budżetu państwa na ten cel i na inne , źle wykorzystane
Ciekaw jestem czy Luto chociaż się „zająknął” przy odbieraniu tej nagrody czyja to zasługa? Jak to dobrze że są niezależni eksperci którzy mogą ocenić to co zostało zrobione w Gołdapi za czasów Mirosa i jego ekipy. Obecnej ekipie kierującej Urzędem Miejskim wiele brakuje żeby cokolwiek osiągnąć. Czekamy na sukcesy panie Luto, ale przez pana wypracowane!
Wielkie podziękowania samorządowcom, mieszkańcom, a przede wszystkim urzędnikom za ten projekt oraz wszystkim za wspaniałe głosowanie w tym internetowym konkursie
Do pit.
Kalasz nasze wspólne gniazdo. Radziłbym ważyć słowa. A jeżeli to głosowanie popsuło tobie zabawę to następną razą nie wysyłaj swego szeryfa po coś na czym wam nie zależy.
Odbiór tej nagrody przez Lutego graniczy z bezczelnością. Gdyby miał odrobinę klasy poprosiłby,by wspólnie z nim nagrodę odebrali Miros, Podziewski, Słoma, Morzy i Swatek i Krystyna Trzasko. I n.p. Mioduszeski jako przedstawiciel ówczesnej rady. Bo to oni mieli wtedy odwagę, by zaryzykować i tę inwestycję wybudować.
Tyle, że Lutemu nazwisko Miros nie przechodzi przez gardło. A sam pomysłu na Gołdap nie ma. Tzn miał gdy startował. Obniżenie sobie pensji o 50 tysięcy. Taki młody, a już Alzheimer. Gazeta Olsztyńska zacytowała wyopowiedź Lutego po odebraniu nagrody. Że to się należy podatnikowi gołdapskiemu i pracownikom urzędu. Częściowo ma rację. Podatnikowi, bo 25 lat wybierał Mirosa, który dochody gołdapskiego podatnika mnożył razy 5 przez środki unijne. A jeśli chodzi o pracowników to niech doprecyzuje czy chodzi mu o tych już wyrzuconych, czy tych na których poluje, czy tych, których jeszcze wyrzuci, czy tych, których zdegradował n.p. Swatka. Nie sieje, a zbiera…
Podatnicy to nie tylko wyborcy Pana X czy Pana Y. To też ci którzy nie głosowali na nikogo. „Odrobiny klasy” zabrakło niestety Tobie.
Zielona wyspa i najlepszy, złoty okres w historii czy wygaszanie Polski przy jednoczesnym zadłużaniu państwa na niespotykaną dotąd skalę? Który z tych obrazów jest prawdziwy? Jaki jest bilans ostatnich ośmiu lat?
Brawo Marek Miros i Jarosław Słoma. Chichot historii się rozlega, gdy nagrodę otrzymuje człowiek, który nie ma w tym sukcesie żadnego udziału. Nie ma też udziału w żadnej zrealizowanej gołdapskiej inicjatywie, chyba, że niszczenie dobrych i realnych projektów rozwojowych dla Gołdapi jest wartością samą w sobie. I tu obecny burmistrz urzędujący z woli większości mieszkańców tego biednego miasta jest mistrzem. I – czy o to wyborcy gminy Gołdap wam chodziło?
W innych miastach normalnością jest odbiór nagrody przez urzędującego burmistrza lub prezydenta. Widzę, że u nas to jakaś wielka nowość, którą anonimowi poplecznicy minionego układu przerabiają w podsycającą żółć. Warto pamiętać, że ten internetowy konkurs i nagroda za niego TO ZASŁUGA INTERNAUTÓW, nie Mirosa czy Słomy.
Gołdapianie nie raz pokazują swój lokalny patriotyzm w internetowych głosowaniach. Brawo internauci! Ta nagroda jest Waszą zasługą.
Zofia, Kazek – rozpędziliście się w swoim szczuciu i wiernopoddańzości obecnemu sekretarzowi starostwa.
Kazek, wbrew temu, co myślisz, nagrody nie otrzymał człowiek, tylko konkretna inwestycja. A że po drodze zmienił się burmistrz – cóż, taka kolej rzeczy, trzeba sie z tym pogodzić.
Nie sądzę, by do odebrania nagrody miała ustawić się kolejka „zasłużonych”.
Jeśli tak miałoby być, to stalibyście w niej i wy, bo to m.in. z waszych podatków sfinansowano projekt.
zofio, dlaczego wymieniłaś tylko tyle nazwisk, przecież przy inwestycji pracowało dużo wiecej osób, czasem bardzo cieżko, fizycznie. Pomijasz maluczkich, eksponujesz władzę?
Alzheimer, jako jednostkę chorobową, piszemy małą literą, Zofio.
I jeszcze, Zofio – pan Miros pomnożył dochody podatnika przez 5… a przez ile pomnożył zadłużenie tegoż?
Trzeba widzieć obie strony medalu.
Widzę, że wschód i zachód słońca jest również zasługą poprzednika? Rzetelność dziennikarska na tym portalu dawno jest na słabym poziomie. Droga redakcjo: co, gdzie, kiedy, jak i dlaczego? Przypomnijcie może internautom jaka była formuła konkursu, opisujcie wydarzenia skrupulatnie. Jak na razie, nie tylko moim zdaniem tendencyjność treści osiąga pułap Gazety Wybiórczej.
Ludzie, kto was uczył matematyki? Jak można porównywać 1 rok do 25 lat działalności! Może więc ktoś przypomni jakie osiągnięcia miał były burmistrz po roku od objęcia urzędu?
http://vod.tvp.pl/audycje/publicystyka/jan-pospieszalski-blizej/wideo/15102015/21782255
Poprzedni Burmistrz ne zaczynał od intryg, dyscyplinarnych zwolnien z pracy ale miał choć plan na rozwój…ten ma plan na zasiedlanie nowych stołkow przez swoich. No i plan na oszczędzanie: za pieniądze z likwidacji straży miejskiej rozwiąże tysiąc problemów gminy powiatu i województwa 🙂 może Pan nauczyciel udzieli burmistrzowi korepetycji z matematyki. he he . Poprzedni Burmistrz wykorzystywał swoją władzę do budowania za to jest ta nagroda. Ciekawe za co nagrode dostanie nowy ze swoim nad wyraz inteligentnym towarzystwem 🙂
Intrygą jest wykorzystywanie prawa i utrzymywanie basenowego oraz innych tego typu osób. Poza tym intrygą jest wpływanie na radnych gminnych w „autonomicznym” podejmowaniu decyzji dla utrzymania status quo ich pracy w jednostce nadrzędnej i prześmiewcze traktowanie ludzi. Konkurs był internetowy i tak jak napisał Zielony – lokalnym patriotom należy się wiwat.
Dzięki temu opluwanemu zadłużeniu internauci mieli na co glosowac….sam glosowalem, dziękuje Panu Markowi Mirosowe i wszystkim którzy mieli udział w powstaniu tej inwestycji.
O nonsensie pomocy unijnej
Profesor Jerzy Żyżyński już w pierwszym akapicie swego tekstu pt.: Pomoc unijna – kraina nonsensu (http://jerzyzyzynski.salon24.pl/656985,o-nonsensie-pomocy-unijnej) anonsuje, a raczej nastawia czytelnika, że „nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że tzw. pomoc unijna to w gruncie rzeczy jeden wielki humbug ekonomiczny i kraina nonsensu”. W następnym akapicie wyjaśnia, że „Po to, by zrozumieć efekty napływu środków pieniężnych z zagranicy, trzeba najpierw zrozumieć, czym jest, w sensie ekonomicznym, czyli oddziaływania na procesy gospodarcze, pieniądz w ogóle, a pieniądz zagraniczny w szczególności” i objaśnia: „najbardziej syntetyczna definicja pieniądza określa go jako „prawo do nabywania dóbr i usług””. I dalej stwierdza, że „skoro pieniądz funkcjonujący w danej gospodarce jest prawem do nabywania dóbr w tej gospodarce wytworzonych, to oczywiście pieniądz z zagranicy jest prawem do nabywania dóbr i usług za granicą. Normalnie gospodarka (każdego kraju – LO) otrzymuje te prawa (do nabywania dóbr i usług w innych krajach – LO) sprzedając część wytworzonych u siebie dóbr za granicą: pozyskujemy waluty zagraniczne poprzez eksport i wykorzystujemy je realizując import, czyli sprowadzając różne produkty z zagranicy – dokonywana w ten sposób wymiana walut jest de facto wymianą praw do nabywania dóbr i usług”. W świetle wyżej określonej definicji pieniądza „Pomoc zagraniczna polegająca na przekazaniu nam określonych środków zagranicznych, w tym przypadku euro” nie „powinna być … niczym innym jak przekazaniem nam części uprawnień do nabywania dóbr i usług za granicą na konkretne, mądrze zaplanowane przez nas cele, służące szeroko rozumianemu rozwojowi naszej gospodarki. Ale okazuje się, że sprawa jest bardziej skomplikowana i pojawiają się różne nonsensy” (podkreślenie – LO).
Ale zanim prof. Żyżyński wyperswaduje, na czym polegają owe „różne nonsensy”, w kolejnych dwóch akapitach postanawia jeszcze bardziej negatywnie nastawić czytelnika tego tekstu do finansowej pomocy z Unii. Najpierw podaje, że „Od wejścia do Unii 1 maja 2004 r. do końca 2014 r. Polska otrzymała z budżetu UE w ramach różnych programów unijnych 109,5 mld euro, a w tym samym czasie przekazała Unii 35 mld euro składki, (oraz) zwróciliśmy 143 mln euro, zatem „na czysto” otrzymaliśmy 74,3 mld euro”. Ale zaraz w następnym akapicie ową unijną pomoc „na czysto” dewaluuje lakoniczną informacją: „warto wiedzieć, że w tym samym czasie jedenastu lat wytransferowano z Polski 209 mld euro (851 mld zł), a co prawda po zsumowaniu tych odpływów z tym, co napłynęło mamy saldo dwa razy mniejsze: -107 mld euro (w ujęciu złotowym to -436 mld zł), to i tak to, co z Polski odpłynęło, to jest sporo więcej niż te finansowe uprzejmości dane nam z budżetu unijnego”.
Niestety w powyższym zdaniu prof. Żyżyński w ogóle czytelnikowi nie wyjaśnia, z jaskiego to tytułu w okresie od 2004 r. do 2014 r. zostało według niego wytransferowane z Polski aż 209 mld euro. Nie wiadomo, czy chodzi mu o wycofanie z Polski inwestycji portfelowych, czyli tzw. kapitału spekulacyjnego, który od 1990 r. masowo napływał do wszystkich krajów postkomunistycznych w tym i do Polski, szukając tam dla siebie wysokodochodowych lokat, a potem gdy Polska wstąpiła do Unii, począł z naszego kraju uciekać i szukać wyższej dochodowości w krajach gospodarek wschodzących w innych częściach świata: w Azji, Afryce i Ameryce Południowej. W każdym bądź razie w swoim „saldzie odpływów i napływów” prof. Żyżyński w ogóle nie uwzględnił napływu do Polski bezpośrednich inwestycji zagranicznych, których wartość skumulowana na koniec 2013 r. wyniosła aż 160 mld euro. W ciągu dziesięciu lat wzrosły one o ok. 264% (z poziomu 44 mld euro w 2003 r.). (http://www.msz.gov.pl/resource/0f0b781c-888c-403b-8dee-7bbfc6778aa7:JCR ). Jak wiadomo bezpośrednie inwestycje zagraniczne są to te inwestycje, które są na stało ulokowane w produkcji i dlatego nie daje się ich łatwo wytransferować. Można to robić tylko stopniowo poprzez sukcesywne wyprowadzanie zysków i amortyzacji. Takiej uargumentowanej informacji profesor czytelnikowi w ogóle nie daje. Prawdopodobnie liczy na to, że czytelnik jest leniwy i bezkrytyczny i wszystko kupi, co mu podsunie!
W dalszej części tekstu dziwi się, że wartość wydatkowanych z funduszy europejskich środków jest większa od faktycznych ich wpływów z Unii w poszczególnych latach. I tak: „w 2014 r. określono 78 mld zł „dochodu budżetu środków europejskich”, oraz 78,4 mld zł „wydatków budżetu środków europejskich” – z tego wynikł deficyt niecałe 400 mln zł. W budżecie na obecny (2015) rok dochody mają wynieść 77,8 mld zł, zaś wydatki 81,2 mld zł, z tego deficyt 3,4 mld zł, czyli znowu wyda się więcej niż wpłynęło. Super!” Profesor nie wie, czy zapomniał, że fundusze zdeponowane w banku podlegają oprocentowaniu. Jeżeli przyznawane przez Unię środki finansowe wpływają na rachunek budżetu państwa w całości na początku roku i są wydawane stopniowo transzami przez cały rok, to te, które nie są wydawane i pozostają przez określoną część roku na rachunku, dają określony procent. Stąd po uwzględnieniu właśnie tego oprocentowania budżet może w ciągu całego roku wydać więcej od tego, co wpłynęło na jego rachunek na początku roku. Ot i cała tajemnica. Czego tu się dziwić i pomstować, że niby to „w statystyce bilansu płatniczego mamy ostatnio jakąś wielce radosną twórczość ?”.
„Ale podstawowy problem” – jaki odkrywa i czytelnikowi uświadamia profesor – „polega bowiem na tym, że praktycznie nikt, kto otrzymuje tzw. środki unijne w ramach różnych programów nie otrzymuje euro. Oczywiście wszyscy otrzymują złotówki”. Co więc się dzieje otrzymywanymi z Unii miliardami euro? „Ano otrzymuje je polskie państwo, główny dysponent Ministerstwo Finansów przekazuje je do banku centralnego, zatem wtedy tzw. pomoc unijna staje się niczym innym, jak podstawą kreacji złotego pod złożone w rezerwach banku centralnego zasoby unijnej waluty”. Nie informuje jednak czytelnika, że wykreowane na bazie otrzymanych z Unii euro polskie złotówki na finansowanie programów unijnych są źródłem przychodów dla polskich firm oraz dochodów zatrudnianych przez nie pracowników, co pobudza ogólny wzrost popytu nie tylko na towary krajowe ale również importowane zarówno na cele konsumpcji jak i do produkcji. Stąd popyt polskich firm importujących zagraniczne towary na zdeponowane w NBP euro, za które zakupią i sprowadzą do kraju maszyny i urządzenia produkcyjne oraz poszukiwane przez konsumentów dobra konsumpcyjne, takie jak samochody, czy też wysokiej klasy sprzęt elektroniczny. Sekwencja oddziaływania unijnego euro na polską gospodarkę jest więc następująca: wygenerowanymi na bazie euro polskimi złotówkami są finansowane realizowane przede wszystkim przez polskie przedsiębiorstwa programy unijne. Dzięki realizowanym programom następuje wzrost przychodów finansowych firm oraz dochodów ich pracowników, a to z kolei pobudza i podnosi ogólny popyt na towary krajowe oraz z importu. Gdyby Polska należała do strefy euro, wtedy nie trzeba było by kreować polskich złotówek na bazie euro, czyli zamieniać euro na złotówki, a płatności firmom za realizowane unijne programy byłyby dokonywane bezpośrednio w euro. Również pracownicy otrzymywaliby swoje wynagrodzenia w euro. To właśnie dzięki otrzymywanym z Unii euro polska gospodarka po roku 2008 mogła generować stały wzrost popytu i dlatego jako jedyna w Europie nie została sparaliżowana pprzez światowy kryzys. Jednak profesor Żyżyński unijną pomoc postrzega i ocenia zupełnie inaczej. Co prawda przyznaje, że „finansując złotówkami tzw. projekty unijne, przekazujemy siłę nabywczą do polskiej gospodarki, generujemy w ten sposób dodatkowy popyt, zatem wychodząca naprzeciw niemu podaż dóbr jest zapewniona dzięki importowi finansowanemu tymi zasobami euro, jakie przekazano do systemu finansowego.” Nie tylko, bo realizacja unijnych programów wymaga dofinansowania własnymi środkami, które z reguły pochodzą z zaciąganych i dodatkowo kreowanych kredytów w polskiej walucie. W ten sposób ogólna wartość dodatkowo kreowanego wewnętrznego popytu jest większa od wartości unijnej pomocy. Profesor tergo faktu jednak nie dostrzega i dlatego twierdzi, że cała unijna pomoc jest ekonomicznym nonsensem: „Jest to nonsens, ponieważ ta pomoc unijna jest i tak w krótkim czasie przejadana, i co prawda poprawia nam się infrastruktura, jest fajnie nawet trochę ludzi otrzymało pracę w parkach jurajskich i na basenach, ale to nie buduje siły gospodarki”. I dalej: „Przypominam sformułowaną wyżej definicję pieniądza: jest to prawo do nabywania dóbr i usług, zatem pieniądz unijny wraca do Unii, ale nie nabywamy przy jego pomocy tego, co sprzyjałoby rozwojowi gospodarki, jest to pomoc krótkookresowa, nastwiona na doraźny efekt.” Rzadko można spotkać tak nieprawdziwe i absurdalne tezy formułowane i głoszone przez reprezentanta nauki. Gdyby profesor pofatygował się i zajrzał do Rocznika Statystycznego Handlu Zagranicznego, to zobaczyłby, że na aż 1/3 naszego importu składają się maszyny i sprzęt transportowy, a paliwa i surowce stanowią ok. 15 proc., czyli połowa naszego importu to środki produkcji, które są wykorzystywane do naszego rozwoju gospodarczego. .([PDF]Rocznik Statystyczny Handlu Zagranicznego 2014 https://www.google.pl/search?site=&source=hp&q=struktura+importu+i+eksportu+w+polsce&oq=stru). Opadają ręce i można dostać zawału, gdy czyta się następującą dalszą część tekstu: „Pomoc unijna miałaby sens, gdyby ten, kto „załapał się” pod program unijny dostawał część wyasygnowanego nam zasobu pieniądza i kupował u jego źródeł, czyli w gospodarce UE, na przykład wyposażenie fabryk, laboratoriów, finansował sobie podróż studyjną po Unii, by się tam czegoś nauczyć itd. Zamiast tego mamy szumnie nazywany „finansowaniem w ramach programów unijnych” dodatkowe, ale zwyczajne, złotówkowe finansowanie budżetu ponad te możliwości, jakie daje jego zasilenie krajowymi dochodami. To jest niestety ekonomiczny nonsens skrojony przez dyletantów ekonomicznych”. Ciśnie się więc pytanie: kto tu jest dyletantem?!
W ostatnim akapicie twierdzi, że „Gdyby sensownie wydawano te pieniądze, to tempo wzrostu gospodarczego mogłoby być co najmniej dwa razy wyższe, szybciej skracalibyśmy dystans do krajów Zachodu Unii Europejskiej.” Jednak sam nie podaje żadnej konkretnej propozycji sensownego wydawania unijnych pieniędzy. Atoli dalej nagle zaskakująco puentuje: „To prawda, że powstały – niestety fatalnie wykonane, ale są – autostrady, którymi jednak lepiej się jeździ niż dawniejszymi drogami szybkiego ruchu; powstało trochę ładnych budynków i miejsc rekreacji i wypoczynku, które też są ludziom potrzebne. Ale pozycję kraju w Europie określa przede wszystkim przemysł, jak to mówimy w ekonomii, ośrodki wytwarzania wysokiej wartości dodanej, czyli dobrze płatne i trwałe miejsca pracy oraz zyski zostające w kraju, a nie transferowane poza jego granice. Pieniądze tak po prostu zrzucane z helikoptera i wyłapywane przez tych, którzy mają dłuższe i lepkie ręce nigdy nie dawały trwałego wzrostu gospodarczego i nie budowały siły gospodarczej jakiegokolwiek kraju. Dałyby je tylko wtedy, gdyby były przez kompetentnych dysponentów lokowane w budowę trwałych, przemysłowych podstaw rozwoju gospodarczego – a tego niestety nam brakuje.”
Uwagi „o nonsensie pomocy unijnej” należy więc też spuentować: chroń nas Panie Boże od podobnych uzdrowicieli naszej gospodarki!
Niech mi ktoś napisze co obecny burmistrz zrobił przez rok albo chociaż co realnego dla gminy zaplanował. Nie mówię tu o planach wyrzucania ludzi z pracy i zwiększeniu liczby urzędników w nowym regulaminie organizacyjnym urzędu.
Chciałbym zwrócić uwagę na ciemną stronę dokonanych inwestycji do roku 2014.
Czy wiecie ,że sztandarowa inwestycja Marka Mirosa (tężnia) ,która miała mu dać kolejne 4 lata trwonienia naszych publicznych pieniędzy ,została wybudowana niezgodnie z projektem i konieczne są kolejne prace ? Czy wiecie ,że zadłużenie gminy Gołdap nie pozwala aktualnie na żadne,kolejne inwestycje ?
Czy wiecie ,że program naprawczy Burmistrza Luto jest torpedowany przez grupę radnych związanych z Mirosem ?
Czy wiecie,że władza zbyt długo sprawowana deprawuje ,co widać po zachowaniu i czynach
wielu urzędników, dyrektorów czy kierowników mianowanych za czasów Marka Mirosa ?
Na koniec odrobina optymizmu,otóż jest duża szansa ,że Marek Miros w końcu stanie przed sądem ,na razie tylko za niektóre swoje decyzje i czyny.
Abdrzej Tobolski
Panie Tobolski mechanizm – ten i wiele innych – wyprowadzania wielkiej kasy ze spółek SP znany jest od 2007 roku. A ponieważ niedługo wybory, być może uda się tym razem dopilnować „niezależnych prokuratorów III RP”, którzy choć raz przestaną się po tuskowemu i kopaczowemu wydurniać. Prokuratorzy to też był przecież elektorat (cholerny) tej samej szajki.
Lepiej, że takie doniesienie pojawia się przed wyborami, niż gdyby miało pojawić się po. Miejmy nadzieję, że z bandy postkomunistycznej Kopacz niewiele zostanie.
Przykładem może być najwieksza afera energetyczna ostatnich dekad w Polsce! Na rynku wartym miliardy kwitnie kuriozalna jednoosobowa firma pośrednicząca w sprzedaży energii. Choć ceny, jakie oferuje, są poniżej kosztów produkcji, Polska Grupa Energetyczna i inne państwowe spółki obracające energią zachowują się tak, jakby chciały tracić, pod warunkiem, że zysk będzie zyskiem tej firmy.
Straty spółek, nad którymi nadzór powinien mieć skarb państwa, w perspektywie być może bankructwo PGE, są jak kadry z filmu, który już jest grany, tyle że nie w kinach, lecz na polskim rynku energii mającym ponoć strategiczne znaczenie dla bezpieczeństwa kraju.
Firma Business Image to założyciel tzw. grupy zakupowej o nazwie Polimerowa Energia. Wbrew nazwie sugerującej wielość, PE jest działalnością gospodarczą jednego człowieka, Waldemara Sobańskiego. Jak to się stało, że przedsiębiorca, który przed rokiem 2013 nie zajmował się obrotem energią (handlował między innymi plastikami), stał się dla kierownictwa Polskiej Grupy Energetycznej, potentata na rynku energii, tak wiarygodny i niezbędny, że zawarto z nim umowę wartą setki milionów?
– Od blisko trzech lat Sobański organizuje dla PGE przetargi zamknięte, w których jest pośrednikiem. Klienci płacą mu prowizję za energię, której atrakcyjną cenę ponoć negocjuje z PGE – wyjaśnia mec. Michał Tkaczuk, radca prawny. I dodaje: – Rzecz w tym, ze to, co wskutek kontraktu PGE-PE dzieje sie z cenami na rynku energii, budzi zdumienie. Policzmy: wedle taryfikatora PGE z 2014 r., cena dla tradycyjnych klientów tej spółki (w taryfie C21 z której korzysta większość średniej wielkości firm) to 318,30 zł zamegawatogodz megawatogodzinę, ale ta sama ilość energii, jeśli od PGE kupowana za pośrednictwem Sobańskiego, to cena niemal dwukrotnie niższa, 188,80 zł. Cena tak niska, poniżej kosztów produkcji, że PGE na każdej megawatogodzinie sprzedawanej u Sobańskiego traciła co najmniej 12,00 zł. 12 zł pomnożone przez miliony megawatogodzin kupowane przez klientów Sobańskiego to straty PGE sięgające kilkunastu milionów. Gdyby zysk choć częściowo wracał do PGE, taktyka państwowej spółki byłaby bardziej zrozumiała. Ale zysk nie wraca do PGE. Trafia w całości jako prowizja do rąk prywatnych – Sobańskiego lub kogokolwiek z nim związanego. Dwa lata temu przychód Sobańskiego z tytułu pośrednictwa wyniósł 20 mln zł, dziś jest co najmniej trzykrotnie wyższy.
Na rynku energetycznym działa wielu pośredników. Tworzą grupy zakupowe, by oferować preferencyjne ceny. Żaden jednak nie uzyskał od PGE tak korzystnych (zarazem niekorzystnych z punktu widzenia interesu PGE i skarbu państwa) warunków cenowych. Dzięki szczególnej pozycji Sobańskiego jego firma zaczęła w błyskawicznym tempie opanowywać rynek. Do grupy Polimerowa Energia dołączyło wielu klientów spośród tych, którzy przez lata kupowali wprost od PGE. Przestali płacić 318,80 zł, w czym zawierał się zysk PGE, i płacą 188,80 zł, ze stratą dla PGE i zyskiem Sobańskiego. PGE lawinowo traci wiec dotychczasowych klientów i wprawdzie zwiększa sprzedaż, ale ponosi straty, gdyż to Polimerowa Energia zarabia krocie.
W ocenie Tkaczuka, firma Sobańskiego funkcjonuje dziś jak handlowe ramię państwowego giganta, PGE, tyle że jest to dział pozostający poza kontrolą PGE i skarbu państwa, pomost do wyprowadzania pieniędzy ze spółki. Klienci, którzy mogliby płacić ponad 300 zł za megawatogodzinę, sa przekierowywani do Sobańskiego, gdzie PGE za jego pośrednictwem sprzedaje ten sam produkt grubo ponizej 300. Oczywiście takie zaburzenie organizacji sprzedaży niesie dla PGE ryzyko utraty rentowności.
– Co robi PGE? By zmniejszyc deficit, śrubuje ceny swoim klientom bezpośrednim. Głównie są to drobne biznesy, jak małe biuro, kwiaciarnia czy prywatne przedszkole. Ale po przekroczeniu masy krytycznej sukcesu Sobańskiego przyjdzie krach – zauważa mec. Tkaczuk. – Nie da się kompensować strat PGE poprzez podnoszenie cen małym i średnim przedsiębiorstwom, pojawi sie perspektywa bankructwa. I wtedy PGE albo otrzyma środki zabrane podatnikom, albo padnie.
Z niewiadomych powodów uprzywilejowana pozycja Sobańskiego nie została zauważona przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Równie zdumiewające jest to, że nad mechanizmem „strata PGE dla zysku Sobańskiego” przechodzi do porządku dziennego Najwyższa Izba Kontroli. Wszak w dorocznych kontrolach działalności spółek skarbu panstwa NIK ma się kierowac kryteriami “gospodarności”, “celowości”, “rzetelności” i “legalności”.To, że sytuacji w PGE przyglądało się biernie również Ministerstwo Skarbu (które wraz z Radą Nadzorczą PGE ma sprawować nad spółką nadzór właścicielski), dziwi szczególnie. Dlaczego nie reagowali urzędnicy? I skąd tak wielka moc pana Sobańskiego?
– To wszystko powinna wyjaśnić prokuratura. Składam doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez zarząd PGE. Milionowe zyski, jakie PGE wręcza swemu uprzywilejowanemu pośrednikowi, są napędzane milionowymi stratami ponoszonymi przez spółkę skarbu państwa. Uderza to we wszystkich podatników. Sprawa jest rozwojowa – podsumowuje mec. Tkaczuk.
Polimerowa Energia zamierza rozwijać swój model biznesowy także za granicą.
– Myślimy o Czechach i Austrii, gdzie rynki są mniejsze niż te na Zachodzie Europy i mniej niż tamte regulowane. Niższa niż np. w Niemczech jest też bariera wejścia – mówi „Rzeczpospolitej” Waldemar Sobański, prezes Polimerowej Energii, której biznes opiera się na kupowaniu prądu dla większej grupy przedsiębiorstw.
Akcja informacyjna w tych krajach wystartuje w IV kwartale tego roku. Kontraktowanie energii rozpocznie się zaś w 2016 r. z terminem dostaw na 2017 r. – Zarówno w Czechach, jak i w Austrii chcemy w ciągu dwóch lat osiągnąć 1 proc. rynku energii dla odbiorców przemysłowych, co wolumenowo daje odpowiednio 250 i 360 GWh energii – dodaje Sobański.
Ocenia ten plan jako ostrożny. Jeśli uda się go zrealizować, spółka rozpocznie grupowe zakupy energii także dla firm węgierskich i rumuńskich. – Chcielibyśmy, aby w 2020 r. w naszym portfelu operacji zagranicznych było ok. 2 TWh energii dla przedsiębiorstw – dodaje Sobański.
Twierdzi, że podobnie jak w Polsce na wspomnianych rynkach Polimerowa Energia nie będzie miała bezpośredniej konkurencji. W naszym kraju grupa kupuje rocznie 2–3 TWh energii. – Jeśli chodzi o 2016 r., to właśnie finalizujemy kontraktowanie na ok. 2 TWh. Dokupimy jeszcze 1–2 TWh w ramach jednej lub dwóch umów – precyzuje Sobański.
Przyznaje, że rentowność krajowego biznesu spadła w ostatnim czasie. Powód to rosnąca na rynku konkurencja i presja na marże ze strony koncernów energetycznych. Z jednej strony są one dostawcami energii dla takich klientów jak Polimerowa Energia, a z drugiej ich spółki handlowe same walczą o odbiorców, nastawiając się na sektor MŚP. – Trzy lata temu mogłem zaproponować klientom średnio ponad 20–22 proc. poniżej ceny taryfowej. Dziś to 12–15 proc. – mówi Sobański.
Z tego wynika, że biznes w Polsce nie jest już tak opłacalny a pan Waldemar Sobański myśli już o europejskiej ekspansji swojej polimerowej potęgi 🙂 W każdym bądź razie GZ Polimerowa Energia skupia łącznie ponad 600 przedsiębiorstw przemysłowych na terenie całego kraju. Zgodnie z zasada duży może więcej, stąd niższa cena ze strony PGE dla Polimerowej Energii, oczywiście kosztem tych małych…. mały jak wiadomo nic nie może, płać i płacz! Tu na tym przykładzie widzimy jak wygląda kapitalizm…. dobra są dla bogatych a reszta się nie liczy!
„W nieruchomości Curuś inwestuje także poza Zakopanem. Koło Węgorzewa ma ośrodek wypoczynkowy Wiking. Na Mazurach jego wspólnikiem jest znajomy ze szkoły. Tym kolegą jest Waldemar Sobański, który wrócił do Polski po dwudziestu latach pracy w USA w budującej wyciągi firmie Jana Kuczyńskiego. Firma chciała wejść na polski rynek, a Sobański zamierzał znaleźć pod Tatrami odpowiednie miejsce dla nowoczesnego wyciągu. Już na starcie przekonał się, że sam wśród górali nic nie zdziała, więc do spółki zaprosił wpływowego Adama Bachledę-Curusia. Ten pomógł mu załatwić pozwolenie, a potem przy budowie drugiego, dłuższego wyciągu doprowadził – mimo protestu ekologów – do wycinki kilku arów lasu. Szymoszkowa to jedna z największych prywatnych inwestycji pod Giewontem.
http://www.wprost.pl/ar/84905/Wladcy-Krupowek.html
ale już tutaj są pokazane inne związki Sobańskiego i struktura własności:
Operatorem stacji jest Dorado Sp. z o.o. Prezesem zarządu spółki jest Waldemar Sobański. Udziałowcami w spółce są: partner austriacki (75%) i Waldemar Sobański (25%), który wniósł do spółki grunt.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Stacja_Narciarska_Polana_Szymoszkowa_w_Zakopanem
„Partner austriacki”…nic dodać nic ująć.
Z tą Austrią jakoś tak dziwnie łączą się wszelakie spotkania mafijne, a nawet śmierć Kulczyka.
Pożegnanie z wyciągami:
„DORADO” SPÓŁKA Z OGRANICZONĄ ODPOWIEDZIALNOŚCIĄ Z UDZIAŁEM ZAGRANICZNYM (KRS 0000180393)
28 czerwca 2012 – MSiG nr 124/2012 – WPISY DO KRAJOWEGO REJESTRU SĄDOWEGO – Kolejne – Spółki z ograniczoną odpowiedzialnością
WALDEMAR KAROL SOBAŃSKI (`52) został wykreślony z rubryki Dane wspólników pierwszego działu KRS oraz z rubryki Organ uprawniony do reprezentacji podmiotu drugiego działu KRS.”
Wiecie kto to jest Pan Puk puk 6 rano—taki szeryf na czele służby którą stworzył , tak bardzo boją się GO wszelkiej maści złodziejskie LOBBY i drobne sprzedawczyki że próbowali GO wyeliminować z życia POLITYCZNEGO przykładając mu 3 lata odsiadki—–ale to się nie uda , SZERYF wróci , a kradzione podatki gwałtownie nawróceni w ZĘBACH będą przynosić.