Jeden z komentujących „firmujący się” nickiem „żanno” wrzucił taki komentarz, odnosząc się do wpisu „Kto ma prawo do informacji publicznej?”:
redakcjo zajmij się tym np. jaką lodówkę kupić, co jest lepsze podpaski czy tampony a nawet jakie opony do roweru lub czym lepiej zasypywać dziury w drodze, a nie informacją publiczną… i zapytaj tę „opozycję” z artykułu do czego zostali powołani jak się na niczym nie znają.
Cóż, tematy oczywiście podchwytuję, bo każdy może być ciekawy. Dodatkowo jednego mogę pozazdrościć autorowi, że wierzy w gatunkowy ciężar swoich słów, jednocześnie nigdy nie uwierzy w to, że czytany jest z przymrużeniem oka. Tyle, że drugi człon (i zapytaj tę „opozycję” z artykułu do czego zostali powołani jak się na niczym nie znają.) pasuje do autora komentarza tak, jak mówienie o etyce podczas posiedzeń Rady Miejskiej przez radną Janinę P. (autorem komentarza nie jest wspomniana radna). Zatem jak goździk do kożucha.
Natomiast radni opozycyjni powołani są między innymi po to, by patrzeć na ręce burmistrzowi i jego współpracownikom, by zwalczać nieporadność i niekompetencję oraz radnych, którzy sprzedali się za stanowiska dla członków swoich rodzin. Jednakowoż paradoks polega na tym, że i jedni, i drudzy mają świadomość tego, do czego… zostali powołani. Mają tylko różne cele – jedni prywatne, inni społeczne. A to w gminie Gołdap widzimy w całej jaskrawości.
I na koniec pytanie (raczej retoryczne)… Czy we Francji lub Niemczech byłoby możliwe przydzielenie jednego z kluczowych stanowisk finansowych w samorządzie żonie przewodniczącego rady podczas trwania kadencji?
Mniejsza z tym, że przewodniczący zmienił w tym czasie o 180 stopni swoją „lokalną” opcję polityczną i że to stanowisko przydzielono jego żonie bez konkursu…
M.S.
Fot. pixabay.com