Pierwsza ofiara wojny

gazeta Los Angeles Times

Od ponad pół roku tuż za naszymi granicami obserwujemy pełnoskalowe działania wojenne. Warto w związku z tym przywołać znaną sentencję Hirama Johnsona, wedle której pierwszą ofiarą wojny jest zawsze… prawda. Dawna pogarda dla kłamstwa, takoż rycerskość i szacunek dla dzielnego wroga dawno odeszły do lamusa – pisze na łamach 88. numeru magazynu „Polonia Christiana” Andrzej Solak.

Dziś regułą jest, że nieprzyjaciela należy odczłowieczyć i ośmieszyć, unurzać w błocie, wykazać jego nicość moralną, a poniesione przezeń straty zawyżyć przynajmniej o kilkaset procent. Potęgę wojennej propagandy doskonale oddaje dykteryjka o spotkaniu dusz Hitlera i Bonapartego w czeluściach piekieł.

– Gdybym to ja miał pod rozkazami Polaków, na pewno poradziłbym sobie pod Stalingradem, w Afryce i wszędzie indziej! – jazgotliwie zagaił ze swego kotła Adolf.

– Ech, kapralu – zajęczała żałośnie ektoplazma cesarza Francuzów. – Gdybym ja miał twojego ministra propagandy, wtedy nikt by się nie dowiedział, że przegrałem pod Waterloo!

Groby Timisoary

Ta fotografia wstrząsnęła ówczesnym światem. Zdjęcie Roberta Maassa przedstawiało płaczącego Rumuna, wedle ówczesnych relacji rozpaczającego nad zwłokami żony i dziecka ponoć zamordowanych podczas protestów w mieście Timisoara w grudniu 1989 roku.

Timisoara rzeczywiście stała się wtedy areną gwałtownych antykomunistycznych demonstracji. Securitate (rumuńska służba bezpieczeństwa) otworzyła ogień do manifestantów. Światowe media – i to zarówno państw zachodnich, jak i komunistycznych – rozpoczęły zadziwiającą kampanię dezinformacyjną. Rozmiary rzeczywistej zbrodni bezpieki nieprawdopodobnie rozdęto. W świat poszła, bezkrytycznie powtarzana, hiobowa wieść o dwunastu tysiącach zamordowanych spoczywających w masowych grobach. Dowodem miały być zdjęcia z „miejsc kaźni” dostarczone przez zachodnich dziennikarzy. Świat reagował z oburzeniem, a cała Rumunia eksplodowała. Rozruchy rozlały się na cały kraj. Na stronę demonstrantów zaczęły przechodzić oddziały wojska. Zamieszki przerodziły się w wojnę domową. Media umiejętnie podgrzewały nastroje, podając wieści o śmierci kolejnych dziesiątków tysięcy ludzi (wymieniano liczby od 70 000 do 120 000 zabitych). Kolportowano nieprawdopodobne historie (choć wtedy powszechnie dawano im wiarę) o oddziałach morderców z Syrii, Libii i Korei Północnej strzelających na oślep, zatruwających wodociągi, rozpylających zabójcze bakterie…

Komunistyczny dyktator Nicolae Ceauşescu wpadł w panikę. Próbował ratować się ucieczką, ale ostatecznie skończył przed plutonem egzekucyjnym. Rządy objął wówczas… jego partyjny towarzysz – Ion Iliescu oraz frakcja czerwonych aparatczyków dotąd pomijanych w awansach, a przez Zachód namaszczonych na demokratów. Nowe władze mataczyły, nie chcąc wskazać, kto naprawdę strzelał do demonstrantów. Dopiero po latach ujawniono prawdziwą liczbę ofiar rewolucji – 120 000 zgonów skurczyło się do 1104, w tym 73 w Timisoarze. „Masowe groby” w tym mieście, uwiecznione przez media, okazały się mistyfikacją – z całej okolicy zwożono do nich z prosektoriów zwłoki zmarłych z przyczyn naturalnych. Nawet płaczący Rumun na zdjęciu Roberta Maassa stanowił element kłamstwa – rzekomo zastrzelona kobieta nie była jego żoną i w rzeczywistości zmarła na marskość wątroby. Niespokrewnione z nią (ani z „rozpaczającym ojcem”) rzekomo zamordowane niemowlę tak naprawdę zakończyło żywot za przyczyną zespołu nagłej śmierci łóżeczkowej.

Tak się robi rewolucje.

Herod z Bagdadu

Dyktator Iraku Saddam Husajn miał sporo na sumieniu. Światowym demokracjom nie przeszkadzało, kiedy truł gazem bojowym tysiące swych poddanych ani gdy atakował sąsiedni Iran; więcej – zbroiły go na potęgę. Przecież oprawca skrupulatnie płacił dostawcom za swoje militarne zabawki.

Sytuacja zmieniła się diametralnie w roku 1990, gdy Husajn dokonał inwazji na prozachodni Kuwejt. Wówczas USA i ich sojusznicy sprawnie skrzyknęli koalicję wojenną, która miała dać dyktatorowi srogiego łupnia. Aby zmobilizować swoich obywateli do walki ze „zbrodniczym Saddamem”, Waszyngton posłużył się dezinformacją. Opinię publiczną Zachodu poraził „nius” o bestialstwie popełnionym jakoby przez żołnierzy irackich w okupowanym Kuwejcie. Saddamowi siepacze mieli wtargnąć do szpitala położniczego w stolicy emiratu i wyrzucić trzysta noworodków z inkubatorów, aby te zrabować i wywieźć do Iraku. Przed komisją Kongresu USA stanął zaraz „naoczny świadek” tej niesłychanej zbrodni – młode dziewczę przedstawiane jako pielęgniarka. Owa panna efektownie zalewała się łzami, opowiadając poruszonym politykom i dziennikarzom, jak nieszczęsne maleństwa konały na jej rękach.

Świat zawył ze zgrozy i oburzenia. Kto miał w tej sprawie wątpliwości, ten milczał, by nie ogłoszono go poplecznikiem zbrodniarza (taką „iracką onucą”). Dopiero gdy już umilkły działa, prawda wyszła na jaw. Nikt nie zamordował noworodków, rzekoma pielęgniarka okazała się córką ambasadora Kuwejtu w USA, a cała sprawa została wymyślona i zaaranżowana przez wynajętą firmę public relations.

Kosowo i doktor Goebbels

Kilka lat później w Serbii, w prowincji Kosowo, trwała wojna między armią jugosłowiańską a albańskimi rebeliantami. Zachodnie media alarmowały doniesieniami o masowych grobach albańskich cywilów, o setkach tysięcy zaginionych Albańczyków i o największym ludobójstwie w Europie od czasu drugiej wojny światowej. Szły za tym żądania zbrojnego powstrzymania największej katastrofy humanitarnej.

W rzeczywistości zaś w Kosowie obie strony nie przebierały w środkach, zaś po wsparciu rebeliantów przez lotnictwo NATO cywile zaczęli ginąć także w trakcie „humanitarnych” bombardowań. Na szczęście wszystko to działo się na nieporównanie mniejszą skalę od tej głoszonej przez mediotów. Po zakończeniu wojny zaistniały ogromne kłopoty z odnalezieniem „masowych grobów Albańczyków” (mimo że dawno miały być zlokalizowane przez zwiad lotniczy i satelitarny!). Poniewczasie politycy jęli przebąkiwać, że rozmiary „największego ludobójstwa w Europie” nie były aż tak wielkie, jak sądzono, a odpowiedzialność za rzeczywiste zbrodnie nie rozkładała się wedle sugerowanego uprzednio czarno-białego schematu.

Zmyślone „masowe groby niewinnych ofiar” mające zohydzić wroga, a przy okazji przykryć własne prawdziwe zbrodnie, to pomysł nienowy. Również Polska padała ofiarą takich oskarżeń, jak we wrześniu 1939 roku, gdy wedle Berlina z górą pięć tysięcy niemieckich cywilów miało zginąć z rąk „zezwierzęconych Polaków”. Doktor Goebbels i jego akolici szybko zaczęli windować tę wielkość, dochodząc ostatecznie do liczby 62 000 zamordowanych! W Polsce mało kto zdaje sobie sprawę, że niektórzy zachodni historycy (nie tylko niemieccy) powtarzali owe bzdury jeszcze wiele lat po wojnie.

Zabójcze biathlonistki…

Nie tak dawno pewien polityk PiS opowiadał mi z przejęciem, co usłyszał od swego ukraińskiego kolegi po fachu, który usłyszał tę rewelację z ust jakiegoś ich wojskowego, który z kolei od kogoś usłyszał, iż…

Na początku wojny w Donbasie, gdzieś około roku 2015, żołnierze ukraińscy mieli wziąć do niewoli upadłą moralnie rosyjską snajperkę, byłą biathlonistkę, która walczyła po stronie separatystów. Zrazu nie pojąłem, na czym polegała zbrodniczość tej pani, skoro (jak mawiali rewolwerowcy z Dzikiego Zachodu) zabijała w uczciwej walce. Chodziło o to, że (jak prawił mój rozmówca) za każdego ustrzelonego Ukraińca imć Putin płacił nadobnej sportsmence pokaźną kwotę. I to nie w jakichś tam, panie, rublach czy innych hrywnach, ale w twardej walucie, gotówką! O krwawym dorobku zabójczyni świadczył znaleziony przy niej plecak z kwotą 25 000 dolarów.

Mój wrodzony sceptycyzm natychmiast wygenerował wątpliwość – jakim to sposobem Kreml finansował kilerkę; jak napełniał jej wzmiankowany plecak? Czy przesyłał należność na pole bitwy listonoszem (Pani tu podpisze…), czy może gołębiem pocztowym? Pozostało dla mnie również tajemnicą, co ukraińscy pogromcy zbrodniarki zrobili z trofiejną forsą? W każdym razie najemną morderczynię spotkała zasłużona kara (tak uznał mój interlokutor, z niekłamaną satysfakcją w głosie), albowiem została… pogrzebana żywcem.

Wzdrygnąłem się, ale wzmianka, że ofiara była biathlonistką, nieco mnie uspokoiła. Nie to, żebym miał coś przeciw osobom uprawiającym ten szlachetny sport, skądże znowu! Jednakże podczas tej samej wojny także separatyści oskarżyli ukraińską mistrzynię w biathlonie (!), urodzoną w Legnicy Ołenę Pidhruszną, o udział w odstrzale donbaskich cywilów. Niewiasta stanowczo zaprzeczyła. Chyba można jej wierzyć – w owym czasie pełniła funkcję wiceministra sportu i młodzieży, więc trudno wyobrazić sobie taką „szychę” zamieniającą ministerialny fotel na frontową ziemiankę.

… i żołnierskie fantazje

Separatyści rozpisywali się też o bałtyckich czarownicach – kondotierkach z Litwy, także biathlonistkach, które miały działać ze szczególnym okrucieństwem, strzelając z premedytacją Rosjanom w kończyny oraz w inne ważne dla mężczyzny części ciała. Żeby było jeszcze ciekawiej, już dawno, podczas pierwszej wojny czeczeńskiej (1994–1996) w armii rosyjskiej krążyła legenda o zwyrodniałych miłośniczkach biathlonu z Pribałtyki, pobierających opłaty (tym razem od antymoskiewskich separatystów kaukaskich) za każdego zabitego i zdalnie torturowanego sołdata.

Jeszcze wcześniej, w trakcie Wojny Zimowej (1939–1940), bojcy Robotniczo-Włościańskiej Armii Czerwonej przekazywali sobie wieść, że wśród fińskich kukuszek (tj. kukułek, tu: snajperów) dominują tamtejsze długonogie piękności – równie urodne, co bezlitosne. Niby Finlandia oficjalnie zakomunikowała, że żadna obywatelka tego kraju nie udzielała się wtedy jako strzelec wyborowy, jednakowoż mit do dziś ma się nieźle.

Dlatego zrazu nie przejąłem się zbytnio klechdą o donbaskiej strzelczyni oraz o srogich obrońcach Samostijnej Ukrainy, kopiących dla niej głęboki dół. Wszelako poczułem zgrozę, gdy pomyślałem o możliwych konsekwencjach tych dyrdymałów. Jaki mógłby być los ukraińskich jeńców, gdyby do separatystów dotarła plotka o rzekomej okrutnej kaźni ich aliantki? Raczej niewesoły. Rozłożywszy więc „biathlonową” opowieść na czynniki pierwsze, miałem satysfakcję, niczym saper po rozbrojeniu zabójczej miny. Oczywiście nie sposób wykluczyć, że w tej legendzie jednak tkwiło ziarenko prawdy – na przykład, że jakaś kobieta została zamordowana, bo znaleziono przy niej znaczną ilość gotówki.

Aż porosną mogiły

Prawdziwe i zmyślone ludzkie dramaty były pożywką dla propagandystów wszystkich epok. Odpowiednio spreparowane służyły do manipulacji masami. Medialni władcy marionetek największe sukcesy odnosili wśród odbiorców podatnych na emocje, niezdolnych do racjonalnej oceny sytuacji, a przy tym dysponujących ograniczoną wiedzą. W obliczu zmasowanego ataku rzekomych „ekspertów” i kłamstw powtarzanych tysiące razy przeciętny człowiek staje się bezbronny. A na prawdę, o ile kogoś ona jeszcze interesuje, często trzeba czekać wiele lat. Zawsze pozostaje aktualne to, co pół wieku temu wyśpiewał Jacek Kleyff:

W telewizji pokazali

Wczoraj kości chudych dzieci,

Zastrzelonych pod Nairobi,

Pokazali świeże groby.

 

Świeże groby zawsze wzruszą,

Niezależnie gdzie kopane.

Jak porosną, wyjdzie na jaw,

Kto szczuł i co było grane.

Andrzej Solak – autor wielu książek popularyzujących historię, m.in. Warszawa ’44, Modlitwa mieczy, Krucjata wyklętych, Rycerze Chrystusa.

Artykuł został opublikowany w 88. numerze magazynu „Polonia Christiana”, którego wydawcą jest Stowarzyszenie Ks Piotra Skargi. Przedruk za zgodą redakcji.


Porady

Powiązane artykuły